Szczerość
Ostatnio myślałam o tym, że nigdy, w całym moim życiu nie byłam tak zadowolona ze swojej figury. Nic mi się nie wylewa ze spodni, nic się nie roluje; nigdzie. A przecież nie jestem na żadnej diecie czy nawet rozsądnym programie żywieniowym (takim jak diety Agnieszki czy Justyny, które polecam wszystkim wilczkom). Pierwszy raz w życiu naprawdę nie myślę o jedzeniu ani trochę więcej, niż wymaga to jego zorganizowanie i przyrządzenie. Słucham swojego ciała, dokonuję rozsądnych wyborów i, o czym opowiem dzisiaj; jestem ze sobą szczera.
Trzy lata po wyjściu z bulimii czuję się ostatecznie, jak normalny człowiek, a mój metabolizm wrócił do normy. Oczywiście już od dłuższego czasu jedłam normalnie, ale jeszcze do niedawna miewałam wahania wagi. Ostatnie było niecały rok temu, kiedy to publicznie przyznałam, że przytyłam i zdecydowałam wspomóc się jadłospisem wegańskim, by uporządkować powstały chaos.
No właśnie, ale dlaczego przytyłam? Czy dlatego, że „nie wyszłam z zaburzeń odżywiania”, jak sugerowano mi w komentarzach? No nie. Przecież nie głodziłam się, nie objadałam, nie fiksowałam na punkcie makro czy indeksu glikemicznego. Popełniłam zaś jeden poważny błąd: nie byłam ze sobą szczera.
Jak to?
Uważam, że wyjście z ED wymaga dużej dozy szczerości, ale to jeszcze nie wszystko. Żeby być dla siebie prawdziwie „dobrym rodzicem”, trzeba konfrontować się z prawdą o sobie każdego dnia. Raz na czas nie wystarczy.
Co mam na myśli? Taki przykład: Idziemy Z moim T. na kawę. On zamawia kawę, a ja… kawę i ciastko. On pyta: Na pewno chcesz jeść to ciastko?
Ja od razu oburzona: A co mi zrobi jedno ciastko? Znowu muszę się ograniczać? Całe życie się ograniczałam! Mam dosyć! Jestem normalnym człowiekiem, a normalni ludzie jedzą ciastka, jeżeli mają na to ochotę.
On: No tak kochanie, ale jadłaś ciastko też wczoraj i przedwczoraj, a niedawno narzekałaś, że Twoje ulubione spodnie zrobiły się ciut ciasne. Dlatego pytam.
Ja: Daj mi spokój, do cholery!!!
Co robiłam? Próbowałam zakrzyczeć prawdę, bo kłamstwo było mi w tym momencie bardziej na rękę.
Wolałam udawać, że nie widzę, że dzieje się coś czego nie chcę („wyrastanie” z ciuchów) niż po prostu powiedzieć sobie: Ania, codzienne jedzenie słodyczy, NIE JEST ani dobrym, ani mądrym nawykiem i doskonale o tym wiesz. Po co więc go sobie wytwarzasz?
Nie zrozum mnie źle; ja zawsze powtarzam moim dziewczynom na mentoringu: Ciastko to też część normalnej diety. Możesz je zjeść na imprezie czy przy niedzieli (gdy byłam mała oficjalnie słodycze jadło się tylko wtedy). Możesz zjeść loda w upalny dzień. Ale nie rób tego, u diabła, każdego dnia. Przecież to nawet nie jest zdrowe raczyć się taką ilością cukru!
Oczywiście znam ludzi, którzy jedzą słodycze codziennie i każdy obiad poprawiają deserem, ale bez gadania akceptują także konsekwencje tych wyborów.
W Belgii, gdzie mieszkam, bycie trochę „większym” nie jest postrzegane jako wada. Mam kilka koleżanek, którym zupełnie nie przeszkadza, że noszą rozmiar 40 (edit: przy moim wzroście to bardzo dużo. Dla wysokiej kobiety to rozmiar normalny) czy 42. Nad płaski brzuch przedkładają codzienne słodycze i są ze sobą w zgodzie. Spoko.
A co ja robiłam? Ja chciałam i zjeść ciastko i mieć ciastko (szczupłą sylwetkę), a tak się nie da.
Bo nie będę ukrywać, że dla mnie, tak jak i dla Ciebie, wygląd JEST ważny. Nie najważniejszy, ale ważny. Chce się mieścić w swoje ciuchy i wyrzucać je dopiero wtedy gdy się zniszczą, a nie gdy albo spadną mi z tyłka, albo się w nie nie dopnę.
Chcę być szczupłą (nie chudą i nie super wyrzeźbioną) kobietą. Czuję się wtedy po prostu dobrze.
Niestety nie idzie to w parze ani z codziennymi ciasteczkami do kawy, ani z wieczornym koktajlem owocowym, który sobie tak namiętnie serwowałam przez kilka miesięcy zeszłego roku. Wytworzyłam sobie taki bezsensowny nawyk i dlatego też, między innymi, przytyłam.
W tej kwestii byłam ciągle jak duże dziecko. Nie chciałam spojrzeć prawdzie w oczy i zaakceptować faktu, że czasami trzeba powiedzieć sobie pełne miłości, dobre NIE. Takie samo „nie”, jakie powiesz dziecku, kiedy będzie chciało wsadzić gwoździa do kontaktu, albo zjeść całą czekoladę.
Teraz rozumiem, że to, że się wyszło z bulimii nie zwalnia z obowiązku mądrego dbania o siebie.
Mogę zjeść sobie śmieciową przekąskę, ale to ma być raczej wyjątek, a nie norma.
Gdybym doszła do tego wniosku 20 lat temu, nigdy nie wpadłabym w zaburzenia odżywiania (w długi, głupie relacje, nietrafione kierunki studiów). Ale by to zrozumieć potrzebowałam takiego T, który niestrudzenie zadawał mi to samo, cholernie niekomfortowe pytanie: Czy jesteś pewna, że to co robisz jest dla Ciebie dobre? Potrzebujesz kolejnego ciastka (bluzki, treningu)?
Odważnie narażał się na moje nieodmienne wybuchy oburzenia (kurde, ten facet naprawdę mnie kocha), aż w końcu zrozumiałam, to czego chciał mnie nauczyć: życia w prawdzie. To wbrew pozorom o wiele łatwiejsze niż budzenie się co kilka miesięcy z milutkiego snu i stwierdzanie, że w NIC się nie mieszczę.
Teraz zadaję sobie to pytanie sama i chcę abyś Ty także to robiła. A potem odpowiadała na nie zupełnie szczerze.
Rozmiar 40 jest normalnym rozmiarem, a nie trochę większym… To już koniecznie trzeba być 38 albo 36?
Tez mnie to porazilo,jak przeczytalam…:/ przeciez ta 40 tka to absolutna norma a nie wiekszy rozmiar…
Ło boże, nie ma to jak czepić się słówka. Przy moim wzroście rozmiar 40 to już sporo. JEżeli masz 175 cm wzrostu, to jest to rozmiar normalny. Już ok?
Tyle wyłuskałyście dziewczyny z artykułu? Przecież Ania zaznaczyła, że to jest względne. Post o szczerości… To szczerze (!) uważasz że jak się ma 150- 160 cm wzrostu to bycie w rozmiarze 40 oznacza szczupłą sylwetkę? No ja uważam że nie. Uważam, że to, biorąc pod uwagę proporcje przy takim wzroście, oznacza bycie okrąglejszą dziewczyną. Co więcej, ja mam 170 cm wzrostu, noszę rozmiar 40-42 i sorry, ale do szczupłej sylwetki też trochę mi daleko.
W ogóle mnie jakoś zadziwia takie oburzenie tutaj. Prosty przykład. Typowa rozmiarówka w sklepach to jest s m l, lub jak kto woli 36 38 40. No to 40 jest większym czy mniejszym rozmiarem?
powiem Ci tak ,jeśli uważasz ,ze przy tym 170cm – 40 to okrąglejsza sylwetka…to ja nie mam pytań! to normalna sylwetka i mówię to z perspektywy osoby już wolnej od ed, zdrowej, bez zaburzonego postrzegania.Oczywiście, w trakcie chorowania wydawało mi się,że każdy rozmiar powyżej 36 jest „duży” i teraz patrzę na tę teorię z przerażeniem,dosłownie. Jeśli stawiasz tę nieszczęsną 40 w jednym szeregu z mini rozmiarami promowanymi przez media i sieciówki – jasne, będzie większy od nich, natomiast obiektywnie patrząc na cały przekrój rozmiarów …jest po prostu zwyczajny,normalny. Ok, może i się czepiam „słówek” jeśli o post chodzi,natomiast uważam nadal,że to szerzenie niezbyt zdrowego poglądu ” malutkie rozmiary są ok, wszystko powyżej- nawet jeśli normalne- fuj”. To tylko moja opinia i mam do niej prawo :). ps. Cały post jak najbardziej doceniam i przypadł mi do gustu,żeby nie było
Typowa rozmiarówka w sklepach to jest s m l, lub jak kto woli 36 38 40. No to 40 jest większym czy mniejszym rozmiarem?
Jest typowym, jak sama napisałaś :P
Jakich cyferek by tam Ania nie napisała zawsze znalazł by się ktoś kogo by to „okropnie oburzylo”. Haha ja tam wole skupić się na treści i tego co mogę wyciągnąć z tego postu dla siebie a nie czepiać się jakiś nieistotnych drobiazgów.
Ja mam 150cm wzrostu. W jednym sklepie kupuje 34 w innym 40. Przeważnie 36 a wcale nie jestem jakoś szczupła. Wzrost ma znaczenie. L z ang. Large, duża nie F z ang. Fat. Sukienki w rozmiarze 42 na mnie mają zwężenie na pupie. Jak są długie to po nich depczę.
Jezu, Ania, dziękuję Ci za ten dzisiejszy post! Bardzo się wstrzeliłaś z nim w moje ramy czasowe :) Dzięki :)
Poraził mnie ten post… Mam wrażenie, że jednak tak nie do konca jesteś ze sobą szczera… Oby to tylko moja subiektywna opinia. Życzę zdrowia, w każdym razie.
Dlaczego?
A mnie wręcz przeciwnie. Też jestem ciekawa dlaczego tak uważasz. Ja w tym poście wyczuwam i szczerość i dojrzałość i odwagę i dużo innych pozytywnych rzeczy! Ania, juz nie pierwszy raz kiedy dzięki takim tekstom odkrywam (i sama przed sobą się przyznaje) pewne rzeczy i zależności. A ty je nazywasz po imieniu i po prostu dzięki tobie stają się one okiełznane. Dąże do tego żeby znac siebie tak dobrze jak ty siebie no i żeby zyć w prawdzie Dzięki!
Ania, jestes super, nie przejmuj sie zadnymi dziwnymi komentarzami. Dzielisz sie z nami kazdym etapem wychodzenia z ED, przemysleniami i przyznajesz sie do bledow. Super jest to sledzic i rozumiec :-)
Dzięki, bo już myślałam, że kolejne ważne przesłanie utonie w dyskusji o cyferkach i dziwnych insynuacjach. Buziak!
Ania, post jest w punkt. Tyle. A opinii milion, każdy może mieć swoją. Ty przecież wiesz jak jest.
Aniu, jak podziwiam Twoją pracę i to co wniosłaś w moje życie postami o jedzeniu… tak tu trudno mi się z Tobą zgodzić. Mam wątpliwości, czy życie w prawdzie jest w ogóle możliwe. A jeśli już, to czy jest niezbędne? Każdy ma swoją prawdę i tak zwane „otwieranie komuś oczu” może (choć nie musi) być formą kontroli i manipulacji. Nie mówię, że tak jest w Twoim przypadku. Ale jakby mi mąż niestrudzenie zadawał w kółko to samo pytanie, czy na pewno potrzebuję tego czy tamtego… zwątpiłabym zupełnie w siebie i swoją umiejętność podejmowania najprostszych życiowych decyzji. To ja już wolę, jak to człowiek, podjąć raz dobrą, raz słabą decyzję, ale zupełnie samodzielnie. Przyciasne spodnie to mniejszy problem, niż świadomość, że bliski mi człowiek analizuje i kwestionuje moje codziennie wybory.
To absolutnie nie tak: T. po prostu widział, że SETNY raz popełniam ten sam błąd i wiedział jakie będą tego konsekwencje i dla mnie i dla niego; będę przygnębiona, zła, nie dam się dotknąć, zacznę świrować (jeszcze w bulimii). Tak samo z pieniędzmi. Wiedział, że gdy wydam całą pensję na bzdury, znowu nie pojedziemy na wakacje. Właśnie dlatego mi to wszystko mówił, a nie dlatego żeby mnie krytykować i kwestionować moje wybory. I tak na koniec pozwalał mi walnąć znowu o ten sam mur; nie wyrywał mi tego ciastka z ręki. Patrzył jak je jem i czekał aż zmądrzeję.
Też nie zgadzam się, że każdy ma swoją prawdę. Ona jest jedna dla wszystkich: jesz codziennie za dużo – tyjesz, wydajesz za dużo – nie masz kasy na naprawdę ważne rzeczy, jesteś niemiły – nikt Cię nie lubi itd. Prawda to po prostu prawda, a nie interpretacja prawdy, taka jaka dla nas w tym momencie wygodna.
Teraz rozumiem ☺️ rzeczywiście chłopak ma anielską cierpliwość.
Posiadanie przez każdego swojej prawdy nie kłóci się z faktami. Weźmy fakt: zjesz ciastko, przytyjesz. Tego typu prawdą można manipulować, bo eee, tam, jutro pobiegam i spalę (a że nie pobiegam, to już inna sprawa) Ale już z prawdą nieobiektywną, typu: boję się zjeść ciastko, trudno jest dyskutować. I to miałam na myśli.
Myślę dokładnie tak samo Aniu i podobną sytuację miałam z moim mężem. Reagowałam okropnie, teraz wiem po co to wszystko było. Obserwuję Cię już chyba dwa lata, naprawdę się cieszę z tego powodu. Dużo mi to dało.
Jeszcze jedno. Codziennie myślę, żeby to Ci powiedzieć i w końcu napiszę tutaj. Miałaś absolutną rację, że weganizm pomaga z walce z bulimią. Jestem weganką od początku listopada, a po miesiącu wspomogłam się wegańskim jadłospisem (2000kcal) z Twojej strony. Teraz czuję się w końcu wolna (po dziesięciu latach to jest coś), jem intuicyjnie i nauczyłam się słuchać mojego ciała. Dziękuję Ci :*:) Pozdrawiam.
No to wspaniale! Gratuluję i dziękuję za feedback!
Mój mąż też się stara. Powiedział mi ostatnio na weselu wegańskim „Kochanie dużo dzisiaj jesz.” A ja mu na to jakimś burkiem. A mogłam powiedzieć. „Raz na pół życia jestem na czysto wegańskim weselu i zaplanowałam z góry, że pozwolę sobie poprubować różnych dań”. Wystarczyłoby.
Dzięki Ania, że znów się odważyłaś poruszyć ten temat. To sprawa nie tylko bulimii. Wiecie…już teraz trzeba wybrać dobrą drogę i się jej trzymać. Dziś obiecałam sąsiadce, że ją zabiorę samochodem; już po zejściu ze schodów na parking dostała duszności, później wyliczyła mi litanię chorób z cukrzycą na czele. Tak. Jest otyła. Smutna leciwa więźniarka swojego ciała. Wiecie…to nie stało się w jeden dzień…moja mama jest w tym samym wieku, zdrowo się odżywia, przy wzroście 152 zachowała rozmiar 38 i jeździ w góry…takiej starości nam życzę.
Dzień dobry. Dzięki Tobie jemy z mężem już tydzień nasze zapotrzebowanie kaloryczne. I obserwujemy reakcje naszego organizmu. Na razie trochę spuchliśmy, ale pisałaś, że to normalne. Zawsze jedliśmy zdrowo i nieprzetworzone produkty więc może ten okres przejściowy będzie krótszy. Mam pytanie. Czy jeżeli jadłaś ciastko lub piłaś koktajle owocowe, to twój organizm nie wliczał tego do spożytych kalorii? Czy to chodzi o zawartość cukrów w tych produktach?
Aniu dziękuję za ten post, moim największym wyzwaniem było i jest właśnie żyć w zgodzie i prawdzie ze sobą. A jak ktoś inny mówił mi dokładnie to, co czułam, ale czego nie chciałam wypowiedzieć, albo czuć to wybuchałam złością, obrażałam się, a w ostateczności przyznawałam cicho rację i dołowałam siebie, że mogłam postąpić inaczej. Dobrze, że jesteś wiesz? :)
Osobiście uważam, że nie ma nic złego w codzinnym zjedzeniu czegoś słodkiego. W końcu jestem wolna od zaburzeń odżywiania i nie chce nakładać na siebie kolejnych kajdan. Po co? Mam ochotę to sięgam po słodkie. Nawet o tym nie myśle czy wczoraj zjadłam czekoladę, ciastko czy cukierka. Jestem wolna! Jem na co mam ochotę a moje spodnie wcale nie robią się ciasne i nadal noszę rozmiar 34. Organizm sam „mówi” kiedy nadchodzi STOP- więcej już nie chce. Trzeba uwolnić umysł od ciągłego myślenea o jedzeniu. Pozdrawiam cieplutko. :)
Rozumiem. Dla mnie kajdanami było, to że „musiałam” zjeść coś słodkiego, bo przecież jestem taka normalna. Kolejne kłamstwo. Teraz nie myślę o słodyczach w ogóle, zero, ani trochę. I to jest wolność.
Eee, ja myślę, że to „zjem slodycze, bo jestem taka normalna” calkiem naturalny etap. Też tak robiłam/robię – myślę, że juz wychodzę z tego etapu i przechodzę do kolejnego w którym nie czuję strachu ani przed jedzeniem ani przed niejedzeniem sodyczy.
Dodam jeszcze, że to niesamowicie fajne (!) mieć po ED takie problemy, jak normalnie jedzący człowiek, tj. zjeść czy nie zjeść to jedno ciastko? :-)
Ja też jem codziennie coś słodkiego do kawy,le czuje się z tym źle.To właśnie kwestia tego jak każdy jeden człowiek się z tym czuje.To bardzo indywidualne i dla mnie morał jest prosty:koniec końców JA najlepiej wiem co mi służy:)pozdrawiam Anusia!
Dokładnie!
a czy można coś bez chłopaka zrobić??? Sorry Aniu tak jak wielbiłam Cię jakiś czas temu teraz trochę źle mi się czyta jak co chwila mam w zdaniu mój T…. Przepraszam…
Kochana, a kiedy ostatnio pisałam o Toonie? Pół roku temu? Rok? A bez chłopaka to już się nie da spojrzeć prawdzie w oczy? A może trafisz na chłopaka, który tak samo będzie żył, okłamując siebie? Dlaczego odpowiedzialność za siebie chcesz oddać w ręce innych?
Życz mi dobrze, słońce, że znalazłam miłość. Ja Ci niczego nią nie zabieram. Starczy i dla Ciebie.
Chyba się nie zrozumiałyśmy, ale ok. Wszystkiego dobrego Aniu:)
Marta, czyżby zazdrość? Tylko się cieszyć, że Ania ma kogoś takiego u boku.
To jest ogolnie fajne pytanie czy to co robisz jest dla Cie dobre? Generalniecja juz kompulsy ogarniam pare miechow na czysto, sama w to nie wierze i czasem sie zastanawiam co ja mialam w glowie.
Ale moja dobra znajoma autodestrukcja nieopuszcza Takie chowanie sie w prawie kazdej dziedzinis zycia, wieczny pancerz byle tylko nie bolalo ani tyci byle tylko sis znieczulic, schowac w pancerzu. Chlopak za ktorym szaleje cos zagaduje – uciekam bo przeciez moze mnie zranic, – nauka moze mi nie wyjsc ten egzamin – schowam sie w szafie nie przyjde wogole, jakies ambicje, cele – juz nic nie planuje boje sie.
Wymarzony dzien – schowac sie pod koldra i niech nikt nie probuje ze mna rozmawiac .
Do tego fasada laski wesolej, zabawnej, co ma we wszystko wyjebane z fajnej rodzinki – w srodku dzieciak ktory budzi sie zlany potem w srodku nocy, PTSD w papierach i cpanie tabletek nasennych. i papierosy bo mniej wtedy boli.
Aniu! Ten post trafia prosto w serce. Dopiero po wyjściu z zaburzeń odżywiania zrozumiałam, jak bardzo zakłamaną byłam osobą… Szczerość wobec siebie to podstawa – tylko wtedy jesteśmy naprawdę wolne. A wolność, myślę, to pierwsza cegiełka, by zbudować szczęście :-)
Są też zdrowe sposoby na to aby zjeść coś słodkiego. Ja codziennie rano robię sobie koktail z banana, szpinaku, masła orzechowego i mleka sojowego. Jest tak pyszny że prawie latam i zdrowy. Często na lunch jak jestem w domu to robię sobie bananowe lody, wystarczy zblendować kilka zamrożonych bananów w dobrym blenderze i są naprawdę pyszne. Dla mnie dania surowej diety są sposobem na „legalne” słodycze. Wole je od tradycyjnych słodyczy, są pyszne, etyczne, dobre dla środowiska i dzięki nim pożegnałam się z insulinoopornością, wróciła mi miesiączka, cera się poprawiła i generalnie jest super :) Nie sprawiają że chudnę, ale te nie tyję.
A tak, to jasne. Codziennie słodkie śniadanko musi być :)
ja też odnoszę wrażenie, że nie do końca jesteś z nami szczera
ale ok…
Hahaha. Ok :)
To cudowne mieć obok siebie osobę, która Cię „pilnuje” mimo wszystko. Zazdraszczam
Dzięki Ci wielkie za ten post. Jesteś dla mnie wielką inspiracją i motywacją. Dziękuję Ci za to co robisz. Za wiedzę, którą przekazujesz. Teraz już inaczej patrzę na to wszystko. No i zazdroszczę Ci takiej mądrej osoby przy boku. Fajna sprawa.
Kochana, mądra osoba obudziła we mnie mądrość. Ty bądź dla kogoś taką osobą, Ty bądź inspiracją. Podaj dalej to, czego ja się nauczyłam od mojego partnera, a on od rodziców, a oni od… To tak się toczy :)
Czy tyle szumu wokół jedzenia, tyle gadania, myślenia o nim, nie przeszkadza wam w normalnym życiu i wychodzeniu z zaburzeń? Sporo tego… Ale szanuję to co robisz ☺
Bardzo mądry i ważny post. Ja tak od jakiegoś czasu codziennie siebie oszukuję. Niby jem normalnie, ale tam coś skubnę, tam nałożę sobie więcej niż zwykle. Niby się nie objadam, nie są to napady, po prostu „trochę” większe porcję, ale tak naprawdę, zaczęłam się nakręcać już na jedzenie, i oszukuję samą siebie, że wcale tak nie jest. To naprawdę bardzo trafiony post, o tym, że tak naprawdę oszukujemy czasem same siebie, a to najgorsze co możemy sobie zrobić.