Wyjątkowo wyjątkowa
Częścią problemu zaburzeń odżywiania jest poczucie wyjątkowości osoby, która na nie cierpi. Mamy przekonanie, że jesteśmy nie-normalne w sposób negatywny, ale także i pozytywny.
Takie poczucie i mnie doprowadziło mnie do bulimii, a potem w niej trzymało. Wszystko zaczęło się od tego, że w domu mówiono mi, że my to mamy „tendencje do tycia” (teraz wiem, że były to po prostu nienajlepsze nawyki żywieniowe) i „musimy uważać”. Widziałam wszelkie ciotki i kuzynki, a także własną mamę na notorycznej diecie. Wyrosłam w duchu, że jedzenie to nie naturalna część życia, ale coś czego trzeba szczególnie pilnować i broń boże nie spuszczać z oka. Doszłam więc do wniosku, że faktycznie jesteśmy wyjątkowe. Ja jestem.
Byłam o tym święcie przekonana, aż do trzydziestego roku życia. Pamiętam, jak tłumaczyłam mojemu chłopakowi, że ja nie mogę tak po prostu jeść; spontanicznie, i tego na co mam ochotę. Ja jestem INNA, czy on tego nie widzi? Żeby być szczupła, a przynajmniej jako tako wyglądać, muszę kontrolować moje porcje, wiecznie się ograniczać i męczyć. Ja nie mogę, tak jak on – szczęściarz – pójść na pizzę i kolejnego dnia po prostu zmieścić się w moje jeansy. Mój metabolizm jest na to zbyt wolny, zbyt wyjątkowy. Mój metabolizm jest moim wrogiem.
Ale nawet i nie pizza, bo to już totalny kosmos, ja nie mogę zjeść normalnego śniadania, obiadu czy kolacji. Dziennie ponad 2000 kcal!? Jezu, przecież w drzwiach bym się nie zmieściła! Niestety taka moja natura i albo bardzo „uważam”, albo chodzę po każdym posiłku do kibla, no sorry.
Zawsze też słuchałam opowieści o tym, jak to ludzie każdego dnia się wypróżniają. Dla mnie to był po prostu science fiction oraz kolejny dowód na to, że nie jestem normalna. Ja chodziłam do toalety raz na tydzień. I co najlepsze nigdy nie połączyłam tego faktu ze swoim sposobem odżywiania. Nie przyszło mi do głowy, że mam wieczne zaparcie, bo wiecznie wymiotuję. Myślałam, że dzieje się tak za karę. Ale za co? No tak, po prostu, bo mam wyjątkowego pecha.
Do tego ciągłe nietolerancje. Wyszukiwałam ich z zapałem godnym lepszej sprawy. Miałam więc alergię na przynajmniej pół tuzina produktów, w zależności od tego, co akurat było na topie – gluten, laktoza, coś tam. I święcie w to wierzyłam. No tak – jak to życie już niejednokrotnie pokazało – nie jestem jak inni ludzie. Jedzenie po prostu mi szkodzi i tylko czeka na to, by mnie utuczyć.
Bardzo cierpiałam z tego powodu. Czułam, że zostało mi odmówione podstawowe prawo do bycia normalną. Z drugiej jednak strony, dawało mi to jakąś satysfakcję, gdy na przykład głośno mówiłam; „JA, nie jem słodyczy. JA nie mogę.” I patrzyłam jak koledzy i koleżanki z pracy współczują mi i jednocześnie podziwiają. Przynajmniej tak mi się wydawało, bo prawda jest przecież taka, że każdy miał to głęboko w nosie.
Byłam także dziwnie przekonana, że jestem jakaś lepsza, że przechytrzyłam system. I podczas gdy kobiety w mojej rodzinie dalej męczą się na dietach, ja znalazłam super sposób na to jak mieć ciastko i zjeść ciastko.
Widzę jeszcze jedną rzecz, aczkolwiek ja tego nie doświadczyłam na sobie; wiele dziewczyn uważa, że ED dodaje im nimbu tajemniczości i niedostępności, że to czyni je takie cool. Takie myślenie jest raczej u młodych osób, ale zdarza się także i u starszych.
Wszak zaburzenia odżywiania często zatrzymują człowieka w rozwoju emocjonalnym na wiele lat (tak było w moim przypadku).
Żeby lepiej zilustrować, co mam na myśli, zacytuję tutaj fragment dyskusji pod moim postem „Gotowa”
Bitka napisała:
„Boję się, że jak wyzdrowieję, to będę… nijaka. Taka przeciętna. Bulimia daje mi poczucie wyjątkowości. Straszne, wiem.”
Na co dostała odpowiedź od Ani:
Ja też tak miałam.
Czułam, że coś jest ze mną nie z porządku – i to było dla mnie, o dziwo, wyjątkowe. Coś takiego jak się jest artystą narkomanem. Wydawało mi się, że jestem bardziej wrażliwa niż inni, wyjątkowa, pokrzywdzona i doświadczona przez los. Towarzyszył mi ból istnienia.
Uwielbiałam swoje rytuały i wyszukany smak, jeśli chodzi o jedzenie (no i oczywiście picie!).
Miałam bardzo dobrą pracę, więc sobie pozwałam na kaprysy. W sensie niekoniecznie opychałam się bochenkiem chleba, ale na przykład trzema daniami w restauracji. Uwielbiałam wino (oczywiście zrobiłam parę kursów) i chlałam na równi w kolegami z banku. Inne kobiety mówiły, że nie mogą zjeść wszystkich trzech dań, że nie pija w ciągu tygodnia, albo musiały wracać do swoich dzieci. Ja oczywiście rodziny nie miałam.
Ja NAPRAWDE uważałam, że one są nudne, że prowadzą życie zwyklaka, bo nie mogą zjeść na raz trzech dań okraszonych butelką wina. Natomiast ja byłam w moim mniemaniu ta, która żyła pełnią. Mogła kosztować, pić na równi z facetami i nie dotyczyły mnie żadne przyziemne sprawy.
Tak było jeszcze 5 lat temu.
Cóż, jak się możesz domyśleć – wszytko co dobre, szybko się kończy. Z pracy wyleciałam. Zero faceta. Moje mieszkanie prawie poszło na licytacje, bo nie miałam za co płacić kredytu. A zwyklaki jakoś ciągnęły i ciągną. Można powiedzieć, że przez jakieś dwa(!) lata nie miałam ani grosza przy duszy i oczywiście czepiałam się jakichkolwiek prac udając, że zawsze byłam np. asystentką. No i wtedy to dopiero marzyłam, żeby być jak te zwyklaki. Żeby móc sobie pozwolić na Ubera czy sukienkę z Zary.
Koniec końców wszytko dobrze się skończyło – znalazłam nowa prace, którą cenię. Mam nowe przyjaciółki, które są raczej mamami, a nie party animals. Mieszkanie sprzedałam i straciłam na tym fortunę, ale przynajmniej nie zostałam bankrutem.
NO I NIE MAM BULIMII – to jest największy klejnot w tym wszystkim!!!! Nie miałam wyjścia, bo sięgnęłam dna, trzeba było się podźwignąć.
Ani też nie zostałam zwyklakiem (w odróżnieniu od tego, czego można się spodziewać w puencie). Mam extra pracę, gdzie jestem szanowana i mam jakaś tam dobra reputację. Rozkręcam własny biznes. Mam faceta, który jest kompozytorem (pisze o tym, bo on we mnie wspiera kreatywność i życie z nim zdecydowanie nie jest nijakie).
Naprawdę Cię rozumiem, bo to właśnie ten strach przed nijakością trzymał mnie przed powrotem do rzeczywistości.
Tak chciałam się podzielić, że naprawdę kreatywność jest dużo lepszym antidotum na nijakość niż bulimia. Pomyśl o tym, póki jeszcze nie straciłaś wszystkiego.
Pozdrawiam.
I od Ilii:
To iluzja, że cierpienie i choroba robi z Ciebie kogoś niezwykłego. Bulimia zabiera wszystko i sprawia ze staczasz się w nijakość – kończysz jako szarak bez zainteresowań, (poza odchudzaniem, fit dietami, maratonami żarcia i imprezami), z rozwalonymi relacjami i zdrowiem i nie ma w tym nic poetycznego.
Jak dla mnie – nie widzę problemu w byciu szarakiem, co w tym złego, jeżeli jesteś szczęśliwym szarakiem, ale jeżeli tak CI zależy na tym by być „kimś”, to bulimia skutecznie zabiera Ci tę szansę, po prostu nie znosi konkurencji i energetycznie wyssie z Ciebie wszystko, tak że kończysz jak wrak.
Jest dużo sposobów by być interesującą osobą – wystarczy czytać, oglądać coś ciekawego, tak że można z Tobą porozmawiać na jakiś temat, znaleźć sobie hobby itd.
I to jest właściwie wszystko co chciałam Ci dzisiaj powiedzieć, także z pomocą moich czytelniczek; nie jesteś wyjątkowa w żadnym stopniu. Bulimia także nie czyni Cię interesującą, a raczej nudną i szarą. Twoje ciało działa za to tak samo, jak ciało każdego człowieka na Ziemi. Twój metabolizm ma się świetnie i jak przestaniesz go ciągle spowalniać, coraz to nowymi metodami na schudnięcie, to on zupełnie naturalnie przyspieszy i zacznie pracować tak, jak został zaprojektowany przez Matkę Naturę.
Nie czekaj aż naprawdę zachorujesz na cukrzycę czy rozwalisz sobie hormony. Bo wtedy będziesz wyjątkowo chora i tyle.
Cześć Aniu :) jak zawsze wartościowy wpis, dziękuję. Rozumiem, co chcesz przekazać.
Co do cytowanych fragmentów, ja miałam nieco podobnie, w sensie, że lubiłam wyszukane jedzenie i picie – drogie wina, najlepsze bio organic czekolady, drogie mięso. A teraz kieruję się bardziej rozsądkiem podczas zakupów spożywczych – jeśli coś ma dobry skład (np kulki mocy z biedronki- daktyle, kokos i kakao) i kosztuje 4 zł to biorę :)
Nie muszę jeść batoników za 10 zł :) Właśnie dokładnie tak się czułam jak piszesz – że to ja jestem ta, która wie więcej niż inni o odżywianiu, że te głupki jedzą snikersy, a ja mądrzejsza wiem co robię ;)
Teraz to mi się ze mnie samej chce śmiać :) Ale cieszę się, że to widzę, że widzę jak się zmieniam, jak się zmienia moje myślenie.
A co do nietolerancji to ja niestety je mam. Testowałam to wiele razy i zdecydowanie mleko mi się służy. Tak samo serki, jogurty i inne nabiałowe kwestie. Ja sobie zjem coś takiego raz na 2-3 tyg to jeszcze jakoś organizm to znosi, ale ja podjadam codziennie, to zaczynam się coraz gorzej czuć i wyglądać (wypryski na skórze, zaczerwienienia).
Aniu, bardzo cieszę się że dla nas publikujesz, ale byłoby fajnie gdybyś częściej odpowiadała na nasze komentarze (jeśli masz oczywiście czas), wdawała się w dyskusje.
Tak, byłam teraz wyjechana znowu i nowy projekt się kroi, więc trochę roboty jest :)
Rozumiem :) Ale super że działasz, cieszę się. To jest bardzo potrzebne. Żałuję że nie mogę być na Twoich najbliższych warsztatach w Warszawie. Ale może zdradzisz rąbka tajemnicy, nad czym aktualnie pracujesz? Gdzie byłaś ? :) Może na insta-story? może w zdjęciach? Wielu twórców tak robi, żeby być w kontakcie ze swoimi odbiorcami :)
Rozumiem, że prywatność i że też czasem chcesz po prostu odpocząć od tego wszystkiego zapewne, ale byłabym bardzo zadowolona gdyby było Cię więcej :) Ciebie i Twoich mądrych porad :) jest duże zapotrzebowanie na to, uwierz mi :)
No przecież wszystko opowiedziałam na insta story, całą relację z Pragi. Nie mam jakiegoś fioła prywatności i dzielę się wszystkim co robię :D :D Wiem, też że jest zapotrzebowanie, bo skrzynka mi pęka w szwach. Z jednej strony dobrze, a z drugiej przeraża skala problemu.
Co do projektu, to ja zawsze coś tam dłubię, ale pokazuję jak już udłubię, haha. Wiadomo, nowa książka będzie i rozwijam bloga na całą galaktykę. Trochę pracy jest :D
Tak…
Wyjątkowość która niczemu nie służy poza moim mniemaniem. A ja marze o zyciu „szaraka”.
I do tego dążę.
Życie bez ED jest ciekawsze- dziś spotkałam się na kawie z ciastkiem i nawet nie pamietam co to było za ciastko ale za to pamietam osobę, rozmowę, emocje… tak powinno być.
Dzięki Ani wracam do świata „szaraków”- żywych szaraków.
Powodzenia kochana. Można być też szarakiem tęczowym :) Tego Ci życzę!
Ja również mam doświadczenie z poczuciem bycia kimś innym,wyjątkowym: taka niedostępna przez to intrygująca (oczywiście chore myślenie). Dopiero teraz po 18 latach choroby (bulimia i anoreksja) dochodzę do poczucia że jestem zwykłym jednym z paru miliardów ludzi na świecie który żyje tu gdzie żyje i robi to co robi i w tym wszystkim moja waga nie jest warta aby była najwazniejszą sprawą w moim życiu. Oczywiście pisze to ale ciągle walczę z obsesjami i samą siebie przekonuje słuchając, czytając Wilczoglodną i uczeszczajac na terapię że warto wyjść z zaburzeń odżywiania. Samą siebie przekonuje że nie chce już siedziec tak głęboko w tym zaburzeniu ale niestety ten głos zaburzenia jest silny. Wiem że się da wyjść z zaburzeń odżywiania skoro są osoby które z tego powychychodzily ale ja jeszcze jestem na etapie licytowania się. Wiem że to moja musi być decyzja i konsekwentnie się jej trzymać, obecnie próbuje przytyć i zaakceptować siebie w wiekszym rozmiarze. Wracając do tematu myślę że lepiej się czuję gdy nie mam tego poczucia chorej wyjątkowości i to jest dowód na wychodzenie z zaburzeń odżywiania. Dziękuję Aniu za kolejny ciekawy temat.
A ja dziękuję, że wracasz do żywych. Masz na tym świecie o wiele więcej do zrobienia niż zrzucanie kilogramów. Czekamy na Twój wkład, kochana :*
a ja czuję się absolutnie wyjątkowa:) wyjątkowa nie dlatego,że tkwię w ed czy wystają mi kości…nie dlatego,że moje życie kręci się wokół wagi,żarcia i nie dlatego,że wiem,jak oszukać swoje ciało,siebie i wszystkich dookoła . Czuję się wyjątkowa,bo to wszystko,co tylko dotyczy ed zostawiłam za sobą dawno temu i zbudowałam swój świat od podstaw, kawałek po kawałku. Czuję się wyjątkowa, bo żyję tak,żeby czuć się spelnioną,. Wyjątkowa, bo spełniam swoje marzenia….ba! po 20 latach w ed w końcu te marzenia mam:) Czuję się wyjątkowa,bo pomimo cholernie ciężkich i traumatycznych doświadczeń w swoim życiu jestem wolna i po prostu szczęśliwa. Czuję się wyjątkowa,bo w końcu polubiłam siebie ze wszystkimi niedoskonałościami. Czuję się wyjątkowa, bo mam w sobie więcej siły i samozaparcia niż kilka osób razem wziętych. Nie jestem szarakiem, jestem kimś ,kto zmienił cały swój świat i wyszedł z piekła ,kiedy wszyscy dookola nie dawali na to najmniejszych szans( bo przecież „inni nie daliby rady w takich okolicznościach” i inne tego typu banały;) ). Każdy z nas jest wyjątkowy…tylko trzeba nauczyć się to dostrzegać :*
Czesc Aniu, widze, ze zamiescilas moj komentarz. Ku przestrodze – i bardzo dobrze. Moze ludzie sie opamietaja.
Powiem Ci szczerze, ze moglabym napisac dla Ciebie i Stada caly tekst o koszcie finansowym bulimii. Ja mysle, ze stracilam na tym ekstremalnie duzo, Teraz juz jestem na pozycji finansowej i mentalnej, zeby to podliczyc i nie walnac sobie w leb. Tylko jest tez kwetia tego, ze nie mieszkam w Pl i nigdy tu nie pracowalam, wiec co do zasady kwoty beda wyzsze niz gdybysmy braly pod uwage polskie ceny i zarobki. Daj znac, jesli chcesz, to to zrobie.
Dodam, ze paradoskalnie w biznesie finanse to moja najsilniejsza strona, cala kariere bylam w bankach, funduszach inwestycyjnych. Wiec ciekawe jest to, ze nie rozlozyly mnie na lopatki kryzysy fiansowe, ani Brexit ani nic tylko jedna jedyna rzecz – BULIMIA. No prawie rozlozyla, na szczescie dalam rade.
Takze – wazna rzecz, dziewczyny – czasami slysze glosy, ze Ani kursy sa drogie, etc. Sluchajcie, jakkolwiek na to nie spojrzycie, to jest to namiastka tego, co wymiotujecie rocznie plus wszystkich przyszlych wymiotow, dentystow, bankruct etc etc. STRACONYCH SZANS na kazdym polu. Ja naprzyklad musialam dzialac, jak nie mialam juz NIC, doszlam do tzw. sciany, wiec nie moglam sobie pomoc i zamast dwoch miesiecy stracilam poltorej roku na wychodzenie w tego metoda prob i bledow bez nadzoru mentroa (tutaj Ani).
Napis ten tekst! to coś co może wielu osobom bardzo pomóc :) Najlepiej żeby opublikować go tutaj, na blogu, ponieważ nie każdy należy do grupy na fb, np ja nie :)
Anna wyraznie i na temat,znam historię opisaną,ciekawe skąd??? Cudownie,ze Jestes!!!Ty Wodzu moj!
Nie wiem na ile to dobrze, ale ja znalazłam w tym całym zamieszaniu taki swój sposób na poradzenie sobie z problemem. Nie chciałam odebrać sobie wyjątkowości, którą w nastoletnich latach dały mi ED, ale chciałam zacząć o siebie dbać, bardzo bardzo mocno. Miałam tez epizod jedzenia „wszystkiego” bez wyrzutów, ale czułam się fatalnie czysto fizycznie jedząc śmieci prawie codziennie, do tego alkohol i imprezki do rana, później zajadane kolejnymi śmieciami. I w końcu taki moment- zadbam o całe swoje ciało. Ze względu na Hashimoto odstawiłam gluten, najpierw na miesiąc sprawdzić czy pomoże. Pomogło, wiec jak odstawiłam zupełnie to mój brzuch oduczył się jak to trawić. Później zaczęłam ograniczać produkty odzwierzęce z kwesti poglądowych. Ograniczałam, ale sobie pozwalałam, aż moje ciało powiedziało „skoro tak się z tym nie zgadzasz, to czemu chcesz to jesc” i cyk, koniec z trawieniem mleka krowiego. Czy czuje się wyjątkowa? Tak! Czy dlatego, że odżywiam się inaczej niż inni i to czyni mnie „lepszą”? Absolutnie nie! Czuje się wyjątkowa, bo nawiązałam niesamowitą relacje ze swoim ciałem. Mam rewelacyjne wyniki, nigdy wcześniej nie patrzyłam z takim podziwem na siebie w lustrze, słucham swoich potrzeb i je szanuje, a ciało mi się odwdzięcza (np tym ze znosi niewyspanie i lawirowanie między uczelnią, a pracą…). Są dni, w których mówię sobie „ojej ale bym zjadła pizzę/ bułe/ ciacho” i odpowiedz wcale nie brzmi „ale nie możesz” oczywiście, ze mogę! Tylko albo poszukam jakiejś super knajpki, która będzie miała wegańskobezglutenowe cuda w ofercie, albo zrobię je sobie sama! Rozwijam tak pasje do gotowania i pieczenia, rozwijam kreatywność, ale też pokazuje innym, ze moja kuchnia jest niesamowicie smaczna pomimo jakiś tam ograniczeń.
Jestem jedyna w swoim rodzaju. Jak my wszyscy ;)
co do wyjatkowosci…dla mnie wyjatkowi byli wszyscy wokol…ja bylam dziwna…..
zycie z bulimia jest strasznie dziwne…
potrafi zburzyć wszystko!
dopiero teraz gdy z pomoca Ani z tego wychodzę…zauwazam jak wyjatkowym, pieknym czlowiekiem jestem.
Jak zmienilo sie moje myslenie..
jak doceniam to co mam..to ze moj organizm nigdy mnie nie zawiodl…pomimo tej strasznej bulimii…
teraz obiecalam sobie by zostac swoja najlepsza wersja siebie..zadbac o spokoj ducha i ciala….
14go lutego jade z mezem na romantyczne oddanie krwi…nigdy nie moglam…za niska waga.
teraz tak…to spelnienie jednego z marzen..
i wiem, ze z tego mozna wyjsc…jestem zafascynowana Anią, to dziewczyna o wielkiej mocy!
pozdrawiam
Justyna
Gratuluję kochana i dziękuję Ci za dobre słowo o mnie <3
to ja dziękuję
Wpis bardzo dobry. Ale… jeszcze bardziej utwierdził mnie w przekonaniu bezwartościowości, beznadziei, pustki. Wyszłam z ED, i może dzięki temu zrozumiałam, że mam życie które wcale mnie nie satysfakcjonuje. Niedługo skończę studia, na które zmarnowałam 3 lata życia. Nie mam znajomych, faceta, mimo zmęczenia chodzę na zajęcia i głupio się uśmiecham udając, że przecież wszystko jest u mnie super. W porządku. Wewnętrznie jestem wrakiem, wieczory spędzam pod kocem, rycząc i gapiąc się w przestrzeń pokoju. Nie umiem już się cieszyć. Przed rodziną też gram, chociaż w udawaniu jestem dobra. Mieliście kiedyś tak, że już totalnie wszystko było Wam obojętne? Przepraszam, pewnie mi napiszcie żebym się nie użalała (nie mam komu tego powiedzieć, dlatego wypowiedziałam się tutaj). I tak sobie istnieję bez celu. Wpis jeszcze dogłębniej mi to uświadomił.
Wiem, że to banalne, ale – nie martw się i nie zadręczaj się tym że chwilowo jest źle. Masz pełne prawo do gorszego samopoczucia, każdy ma takie chwile, kiedy nie żyje jakoś bardzo wydajnie (teraz jest na to moda ehh). Nie zmienia to faktu, że masz obowiązek się sobą zaopiekować, być dla siebie po prostu dobrą :) Wiem, to nie jest łatwe, też tak mam. Rośliny rosną po otrzymaniu odpowiedniej ilości wody i słońca, więc daj sobie czas. Na spokojnie, bez presji szukaj sobie jakiegoś hobby, by zacząć odbudowywać swoje życie. Czasami cel na chwilę znika nam sprzed oczu, ale nie pozwól sobie o nim zapomnieć. Trzymaj się ciepło :)
Zapomniałam dodać kilka kluczowych rzeczy, które jeszcze chciałam Ci powiedzieć:
1) Nie zamartwiaj się, ale wyciągaj wnioski ! Mi pomaga chłodna kalkulacja i krótka refleksja nad moimi poczynaniami podczas spacerów z muzyką. Można wpaść na genialne pomysły ( mnie tak oświeca co jakiś czas hah).
2) Zawsze gdy spojrzę na to co się działo w przeszłości z dystansu widzę, że wszystko się dzieje po coś. Naprawdę. I choć miewam takie dni, że jest źle i gdzieś mam taką teorię, to nigdy nie byłam w stanie jej obalić , bo po (czasem naprawdę długim czasie) znowu widzę ten nieszczęsny sens. Te „wywrotki i potknięcia” są zazwyczaj motorem do zmian. Ludzie dzięki nim odnajdują swoje życiowe pasje, prace które ich satysfakcjonują, reformują swoje cele i wartości. Gdyby zawsze wszystko było dobrze, po co mielibyśmy coś zmieniać ? Gdyby nie to ,najwięksi ludzie sukcesu by nie istnieli.
3) Zaburzenia odżywiania to jedno, ale ta obojętność mnie zastanawia. Kiedy byłam poważnie niedożywiona, to wpadałam w takie stany apatii ( i im dalej w las, tym częściej sie pojawiały) jednak mieszały się one z ciągłymi myślami o jedzeniu i czasami wybuchami euforii lub agresji. Obojętność była chyba faktycznie jednak dominująca. Może jednak powinnaś poradzić się psychologa, by rozwiać wątpliwości?
Wyjątkowym? Serio? Wystarczy przetrzepać fora lub popatrzeć na tytuły książek. Gdzie w tym wszystkim wyjątkowość? Zrozumiałabym, gdyby było się jednym 'przypadkiem’ na 100 tysięcy co najmniej. To po prostu problem do rozwiązania a nie pławienie się w luksusie bycia innym.
Racja, to żadna wyjątkowość :)