Niedziela bez wilka: niezajęte miejsce na cmentarzu Amelii
Komentarz pod moim wpisem „Efekt „A co mi tam”. Przeczytaj o 23-letniej historii uzależnienia, zakończonej zrozumieniem kilku podstawowych prawd.
Masz rację, Wilczo Głodna w 100% Przerabiałam to w moim życiu milion razy i dopóki nie dotarłam sama do tego, o czym teraz piszesz, cała walka o siebie, była z góry przegrana. Zajęło mi to pół życia, zanim zrozumiałam, że jedna „porażka” to nie powód, by brnąć w coś, co zniszczy nas dziesięciokrotnie bardziej niż zjedzenie dwóch, trzech, czy nawet pięciu “nadprogramowych” batonów.
Nigdy o tym nie pisałam, ale bulimia niszczy wszystko; relacje rodzinne, uczucia, finanse. Zamyka w świecie do którego nikt oprócz nas nie posiada dostępu. Jest „cichym zabójcą”, bo ogołaca ze wszystkiego. Podobnie jak alkoholizm, hazard czy narkomania. Według mnie posiada cechy wspólne, działa podobnie na psychikę, portfel, relacje, o zdrowiu nie wspomnę, bo ono najczęściej jest już nie do odzyskania.
Mój powrót do normalności był długi, musiałam walczyć o każdy dzień, uświadomić sobie, że jedzenie jest przyjacielem, nie wrogiem i że paradoksalnie bulimicy ważą więcej niż osoby odżywiające się normalnie.
Odkryłam to niestety zbyt późno, bo organizm który katujemy latami w pewnym wieku nie ma już szans regeneracji całkowitej. Zostają słabe zęby, przerzedzone włosy, które szczerze mówiąc raczej nie odrosną już w 100% .Jeśli dodać do tego uszkodzoną śluzówkę żołądka, zmarszczki na czole i wokół ust no i oczywiście słynną lwią zmarszczkę, to bilans zdecydowanie wychodzi na minus.
Nie wspomnę już o połowie życia spędzonej na liczeniu kalorii , myśleniu jak się najeść po kryjomu,skąd wziąć na to pieniądze i za co żyć przez kolejne dni.To jeszcze zresztą najmniejszy problem, bo największy to chyba, jak po wielogodzinnym wiszeniu nad toaletą mieć jeszcze siłę żyć.
Co bym jeszcze mogła dodać do tego, to depresja murowana, izolacja, serce wyskakujące z piersi, przezroczyste szkliwo zębów, kłopoty z nerkami, powiększona wątroba i samotność, tak przeraźliwa ze nie da się jej opisać.
Agresja kierowana względem najbliższych, rozpadające związki, a raczej ich brak i życie które tak bardzo przeciekło przez palce.
Mi udało się przejść drogę bez terapii, bo żadna i tak nie działała. Sama musiałam zrozumieć że nie chce tak żyć. Każda dobra rada była traktowana jako atak i budziła agresję.
Po śmierci Mamy zaczęła się moja powolna droga do względnej normalności. Pomógł bardzo kontakt z Bogiem i ludzie którzy stanęli na mojej drodze, a chyba najważniejszym powodem była Miłość. Miłość do moich bliskich, (pomimo że do siebie jeszcze długo jej nie czułam i nie czuję tak w 100%) i walka o to by moja Córka miała mamę, choć jeszcze przez kilka lat. Żebym mogła usiąść i zjeść z Nią normalnie śniadanie, porozmawiać, żyć… Tak po prostu.
Moja Mama tez o tym marzyła, ale niestety odeszła i nie zdążyła tego zobaczyć. Wierzę ,że gdzieś tam, po cichu jest ze mnie choć troszkę dumna i spokojna, bo całe swoje życie żyła w trosce o mnie…
Uwierzcie, nasze rodziny bardzo to przeżywają, to nie jest tylko nasz problem, choć tak się nam wydaje.
Dlatego chciałabym tak bardzo, żeby choć jedna osoba uwierzyła że, jest możliwe wyjście na prostą, nawet po wielu latach trwania uzależnienia jakim jest bulimia.
Jeśli pozwolimy sobie na to co robiliśmy do tej pory latami, jest to tylko jeden krok do spadnięcia w przepaść. Ja zmarnowałam 23 lata życia, podczas gdy mogłam po prostu się nim cieszyć. Nieraz wchodzę na bloga Ani i myślę sobie, tak to jest cała prawda o nas. Ja też to przeżyłam i powiem tak; jeśli zdarzy się gorszy moment, nie wracajcie do tego g…., nawet jeśli dziś na talerzu wyląduje batonik czy 5.
Wiecie od czego zaczęła moja normalność? Od położenia się spać z tym bolącym, przejedzonym brzuchem, z wyrzutami sumienia. Bo zwyciężyła świadomość, że jeśli jeszcze kilka razy pozbędę tych „wyrzutów”, to moje miejsce zamieszkania będzie najprawdopodobniej na cmentarzu.
Pierwsze kilka dni jest najgorsze, potem liczysz tygodnie, pierwszy miesiąc. I nagle zauważyłam, że żyję normalnie i wow nie przytyłam! Zawsze byłam szczupła, a to właśnie bulimia powoduje, że gromadzimy nadprogramowe kilogramy.
Proces trawienia w przypadku tej „choroby” odbywa już w śliniankach i dzieje natychmiast, a to co uważamy za szczupłość, to po prostu odwodnienie spowodowane torsjami. Tak tak, a jeśli dodamy do tego wyglądanie na 10 lat więcej niż wskazuje metryka, suchą jak pergamin skórę, zażółcone zęby, powiększone ślinianki (tzw. „chomiki”) cellulit i obrzęki nóg to nie brzmi to zachęcająco.
Aniu, wielki szacunek za tego bloga i zwrócenie uwagi na fakt, że bulimia nie jest chorobą, a uzależnieniem. Sama kiedyś zasłaniałam się tym słowem jak tarczą. To było moja odpowiedź: “jestem chora”, dlatego traktuję źle ludzi i siebie samą. Dziś z perspektywy czasu bardziej skłaniałbym ku stwierdzeniu, że chorować to można na astmę, czy cukrzycę. Nikt z nas nie urodził z zaburzeniem odżywiania. Pewne sytuacje życiowe mogły jak najbardziej wpłynąć na taki stan rzeczy; relacje w rodzinie, wrażliwość, perfekcjonizm, niskie poczucie wartości.
Teraz patrząc z perspektywy tamtej mnie, myślę że bulimia była moją ucieczką przed rzeczywistością, dającą pozorne poczucie bezpieczeństwa. Strasznym, niszczącym uzależnieniem, które gdzieś tam się czai wyczekując naszego „gorszego dnia”.
Dziewczyny, dużo dużo siły w walce o siebie, miłość i normalne życie. Dopóki jesteście na tym Świecie, macie szansę sprawić by ten „wilk” po prostu sobie poszedł. Próbujcie tak długo aż powiecie sobie „ja znów żyję”.
I pamiętajcie, jeśli dziś coś się nie udało, to nic, jutro będzie nowy dzień.
I chciałabym jeszcze Was prosić o jedno; szanujcie swoje zdrowie i życie, bo ono jest tak kruche. Wiem coś o tym. I to bardzo…
Amelia
Dziękuję za świadectwo.
Mi też pomaga wiara. Natomiast świadomość, jaką szkodę bulimia wyrządza naszej rodzinie może być naprawdę bardzo motywująca. Nie chcę tym wszystkim,,popsuć” moich dzieci.
Cudowny tekst. Bardzo mi był potrzebny właśnie dziś ❤. Zapisze to sobie bym mogła do niego wracać. ❤❤❤