Co możesz zrobić w miesiąc ze swoim Wilkiem?
„Proces leczenia bulimii jest przeważnie skomplikowany, a ponad to zagrożony dużym ryzykiem niepowodzenia, co może zniechęcać do dalszej walki o zdrowie. Aby leczenie było skuteczne musi zaistnieć złożona kombinacja wielu czynników, gdzie zmotywowany pacjent i doświadczony personel są najważniejszymi.”
„Leczenie bulimii polega głównie na psychoterapii, jest trudne i długotrwałe.”
„Bulimia jest poważna i niełatwa w leczeniu. Zalecana jest współpraca całego sztabu medycznego, od lekarza domowego, przez psychoterapeutę po dietetyka. Dużą rolę w leczeniu odgrywa także wsparcie rodziny i osób najbliższych. Najważniejszym leczeniem bulimii jest psychoterapia. W zależności od rodzaju i formy psychoterapia może trwać od 2 – 3 miesięcy do dwóch lat.”
(informacje ze stron pojawiające się jako pierwsze w google)
Takie rzeczy czytałam, gdy raz na kilka lat, w przypływie desperacji postanawiałam szukać pomocy.
No to pięknie! – myślałam – Geny, szpital, leki, długotrwałe leczenie, psychoterapia, sztab specjalistów, zaangażowanie rodziny, dziesiątki tysięcy złotych za turnus terapeutyczny… Wychodzi na to, że bez kupy kasy i dwóch lat urlopu nawet nie ma co zaczynać! No to ja nie mam ani tej kasy, ani tego czasu.
I nie robiłam nic. Do następnego zrywu.
Wiem, że znasz to doskonale.
A potem, po wielu wielu latach wyszłam z tego.
Z dnia na dzień. Bez jakiejś wielkiej pompy, bez przygotowań, obietnic i wyznaczonej daty.
Przestałam i już. I od pierwszych chwil wiedziałam, że to jest na zawsze.
Zero wątpliwości.
Dlaczego? Ponieważ nagle, w momencie zupełnej jasności, zrozumiałam czym jest bulimia.
Nie chorobą genetyczną czy psychiczną i nie emocjonalnym brakiem i nawet nie jest chorobą, jako taką.
Bulimia to nałóg (ze wszystkimi jego korzyściami , mechanizmami „zniewolenia”, zależnością emocjonalną itd) zapoczątkowany dietą.
Postawiłam sobie – po raz pierwszy w życiu – właściwą diagnozę.
A właściwa diagnoza zawiera w sobie właściwe lekarstwo.
Dlatego przestałam.
Zaczęłam robić coś zupełnie innego niż do tej pory. I już od pierwszego dnia ciągoty by się objeść, z potworów zmieniły się w …nooo, jakby to powiedzieć… w muszki? Takie muszki owocówki, co latają i wkurzają, ale generalnie nie robią krzywdy i można je odgonić machnięciem ręki.
Po około roku czasu zaś, zaczęłam uważać siebie za zupełnie normalną osobę. Taką jaką byłam przed ED. No dobra, może bez tylu włosów i z połową dawnego uzębienia, ale na powrót normalną.
Nie boję się, że „wilk wróci” w trudnej sytuacji życiowej, czy w ogóle kiedykolwiek.
Nie czuję się „trzeźwą” czy zaleczoną, na zasadzie: „do końca życia będę musiała uważać”
Nie. Jestem WYLECZONA.
Po prostu kiedyś miałam bulimię, tak samo jak grypę czy anginę. Teraz jej nie mam.
Dlaczego Ci o tym mówię? Bo wiem także, że to czego dokonał jeden człowiek, inny może powtórzyć.
A przecież podobno dokonałam niemożliwego! No bo gdzie mój sztab specjalistów? Gdzie moje leki i miejsce w ośrodku?
I od pierwszych chwil Wilczo Głodnej, właśnie ta misja jej przyświeca: Powiedzieć innym dziewczynom, że wyjście z objadania się jest proste i że też są w stanie to zrobić.
(Zanim prychniesz na słowo „proste” zwróć uwagę, że nie oznacza ono tego samego co „łatwe”.)
Przez ostatnie 2.5 roku pchana tym wewnętrznym przekonaniem, pracowałam bez wytchnienia nad blogiem – od rana do nocy. Dosłownie.
Rzuciłam dla niego moją dobrą pracę (z przerażeniem, ale i wiarą), zupełnie wyeliminowałam pożeracze czasu: przestałam oglądać TV, czytać książki fabularne (na rzecz naukowych), przestałam pić alkohol (szkoda mi czasu na kaca) i słuchać muzyki(!) Od lat nie mam czegoś takiego jak „weekend” czy „urlop”. Wszystko, co nie jest związane z blogiem (pisanie, nagrywanie, robienie researchu, odpisywanie na maile) poszło w kąt.
Aż tak jestem zdeterminowana.
Ponad Wilczą są tylko ludzie, których kocham i moje zdrowie (dobre jedzenie, siłownia, bieganie).
Kiedy pojawiały się wątpliwości, kiedy padał serwer, kiedy Ministerstwo Zdrowia czy prasa nie odpowiadały na setny list, kiedy wyzywano mnie od idiotek, statystyki bloga oscylowały w okolicy zera, a oszczędności się kończyły, myślałam sobie:
Właśnie w tej chwili jakaś zdesperowana dziewczyna czyta w necie, że nie wyjdzie z tego za żadne skarby. Za chwile zamknie komputer i nie wróci do szukania pomocy przez kolejne 10 lat, tak jak ty kiedyś. Zmień to!
I szłam dalej.
Teraz czuję, że moja misja się wypełnia. Dostaję setki wiadomości i komentarzy, że mój przekaz pomaga, że jest lepiej, co raz lepiej, normalnie, że ktoś odzyskał swoje życie, a ktoś inny znalazł bloga jak miał już sznur i żyletki (wcale nie przesadzam).
Przy moim kompie zawsze leży sterta mokrych chusteczek higienicznych. Zwłaszcza po ostatnich postach ich zużycie wzrosło.
Chcę wam za to mocno podziękować.
Żeby nie być gołosłowna, przedstawię Ci kolejne świadectwa moich dziewczyn, które już w większości poradziły sobie z tym problemem, albo są na ostatniej prostej. Po miesiącu. Są to prawdziwe opinie, prawdziwych osób, które znajdziesz na Wilczym Stadzie.
To pierwsze absolwentki mojego kursu – ogromnego projektu, który pochłonął pół roku mojego czasu i energii i w który włożyłam 100% serca i wiedzy.
Tylko teraz nie myśl, że robię kryptoreklamę kursu. Absolutnie. Zapraszam Cię na niego zupełnie otwarcie.
Dlaczego?
Bo to działa.
*
Cześć Kochane.
Pomyślałam, że także podzielę się moim podsumowaniem z Wilczego Kursu. Ukończyłam go dwa tygodnie temu, mam się świetnie, ale trochę się ociągałam z opublikowaniem tego tekstu -nadal wywołuje we mnie wiele emocji, bo jest bardzo osobisty.
Jednak jeżeli ma to przekonać choćby jedną osobę do podjęcia próby odzyskania własnego życia i wolności, to myślę, że warto. Zwłaszcza, jeżeli jedyne, co Was powstrzymuje, to aspekt finansowy.
Spuściłam w toalecie kilkadziesiąt tysięcy złotych, nigdy nie byłam w stanie nic oszczędzić i nagle jestem w szoku, ile pieniędzy zostaje na koncie, kiedy się ich nie przelewa do kanalizy.
Post jest długi, wybaczcie!
Pominę kwiecistą historię moich zaburzeń, ale siedzę w tym już łącznie z anoreksją od ponad 6 lat.
Przed rozpoczęciem kursu wymiotowałam niemal cały czas. Każdy posiłek był do zwrócenia, objadałam się przy każdej możliwej okazji. W dobre dni zwracałam 4-5 razy, w złe potrafiłam jeść i wymiotować przez bite 6 godzin ciurkiem.
Wszystko ustało właściwie pierwszego dnia, kiedy zaczęłam jeść zgodnie ze swoim zapotrzebowaniem, myśli o objadaniu zaczęły pojawiać się rzadziej i rzadziej.
Nie mogłam uwierzyć, że ja -przypadek beznadziejny w moim własnym mniemaniu – jestem w stanie tego dokonać.
Niejedna z Was pewnie wie, jak niewiarygodnym wydaje się jeden dzień bez kompulsów, kiedy od lat nie możecie przypomnieć sobie nawet jednego dnia nie spędzonego z głową nad kiblem.
I nagle nastąpiło oświecenie, z każdą lekcją wszystko ułożyło mi się w głowie:
Przestałam myśleć, że mi się to „przytrafiło”, bo to zwalnia mnie wówczas z odpowiedzialności za to, co zrobiłam.
To nie życie/los/świat się na mnie uwziął; to ja podjęłam kolejne i kolejne złe decyzje, które doprowadziły mnie tu, gdzie jestem teraz.
Wyrządziłam wiele zła przez wszystkie te lata, nie tylko sobie, i mogłabym je zrzucić na konto nałogu, ale nie chcę tego robić. Przez długi czas zatruwałam rodzicom życie, zmarnowałam dziesiątki tysięcy złotych, w dodatku głównie nie swoich, oszukiwałam, kłamałam, kradłam, wszystko po to, żeby się nażreć.
Myślę, że bardzo dużą robotę zrobiło dla mnie zaprzestanie użalania się nad sobą i po prostu zmierzenie z tym wszystkim jako faktem.
Nie zadziałała żadna magia, nikt nie odczarował mnie z bycia bulimiczką, każdego dnia wykonuję po prostu wielką pracę nad sobą i podejmuję lepsze decyzje. Coś, co mogłabym zrobić wiele lat temu, gdybym miała dość samodyscypliny i samoświadomości, a o żadne z nich się dotąd nie starałam. Jednak nie rozgrzebuję, nie roztrząsam, od teraz po prostu wiem, że ZAWSZE MAM WYBÓR.
Co do kursu, to myślę, że dosłownie „spadł mi z nieba” – dokładnie tydzień przed jego rozpoczęciem postanowiłam, że „ja to zrobię”, ale pewnie zajęłoby mi nieporównywalnie więcej czasu bez codziennych filmików.
Zrozumiałam, co robię źle, dlaczego moje wcześniejsze próby ogarnięcia się były pustymi obietnicami nałogowca.
Przez ten miesiąc poprawiła się jakość mojego życia! Tych rzeczy jest o wiele, wiele więcej, ale wypiszę te, które aktualnie przychodzą mi do głowy:
– uczę się na nowo jeść i odżywiać, mam więcej energii do działania, pierwszy raz myślę o jedzeniu jako paliwie i chcę to paliwo zapewniać sobie jak najlepszej jakości,
– przestałam czuć tę bezbrzeżną pustkę oraz winę za każde swoje działanie, wreszcie nie mam wrażenia, że wszyscy ludzie na ulicy gdy mnie mijają wiedzą, że jestem bulimiczką,
– częściej się uśmiecham,
– poprawiła się kondycja i wygląd mojego ciała, uczę się je lubić i akceptować, pokochałam aktywność fizyczną i czerpię z niej ogromną radość,
– mam o wiele więcej czasu, który mogę poświęcić na to, na czym mi zależy; powoli nadrabiam zaniedbane sprawy,
– tylko w tym miesiącu zaoszczędziłam ponad 1000 zł mimo wielu dużych, nadplanowych wydatków,
– czuję się silna, zaczęłam próbować nowych rzeczy, jak choćby sporty, czego wcześniej się wstydziłam/nie miałam odwagi,
– poprawiły się moje kontakty z ludźmi, bardziej dbam o bliskich, jestem życzliwsza i bardziej wyrozumiała,
– coraz częściej czuję się prawie wolna i jeżeli to przedsmak tego, do czego dążę, to choćby droga była najbardziej kręta i mozolna, podejmę każdy krok, jaki trzeba na niej postawić,
– ODZYSKAŁAM NADZIEJĘ I WIARĘ, że może być inaczej!
Ściskam Was mocno i mam nadzieję, że zawalczycie o siebie!
Joanna S.
*
Dziewczyny!!!
Muszę się pochwalić, bo nie mogę wytrzymać ze szczęścia:
TYDZIEŃ BEZ WILKA, CZYSTOŚĆ, WOLNOŚĆ!! NAJLEPSZE UCZUCIE NA ŚWIECIE! Szczerze? W ogóle nie ciągnie mnie do jedzenia, jedzenie jest dla mnie po prostu jedzeniem i niczym więcej i to jest w tym wszystkim najlepsze, że o nim nie myślę 24 h/dobę.
Ponadto zaczynam powoli akceptować swoje ciało i teraz leżąc w wannie patrzę na nie i mówię sobie: „Za co Ty je tak naprawdę nienawidzisz? Za te głupie rozstępy i blizny? Jakie to ma znaczenie teraz?”
Przecież towarzyszyło mi przez całe moje życie, przetrwało dosłownie wszystko: diety, głodówki, przeczyszczanie na wszelkie możliwe sposoby i katowanie ćwiczeniami”
Nie ćwiczę też na złamanie karku, lecz dla swojego dobra, słucham swojego ciała, co do mnie mówi i czego potrzebuje i mu to daje.
To się tyczy również jedzenia: w końcu zaczęłam jeść według swojego zapotrzebowania kalorycznego i głód minął. Myśli obsesyjnie również. Nie liczę kalorii i innych makro i mikro, mam to gdzieś!
Pierwszy raz od kilku dobrych lat czuję się jak nowo narodzona!!! Wilczo Głodna i Wilcze Stado to najlepsze co mogło mnie spotkać w życiu – dziękuję Wam z całego serca!!! Dostałam tutaj więcej wsparcia i zrozumienia niż przez całe moje życie w jakiegokolwiek lekarza czy terapeuty. To dopiero początek mojej drogi, ale czuję, że to ta właściwa. Wam również życzę dużo wiary w siebie!! Laski, jesteśmy piękne i silne, damy radę z tego wyjść 😊
Michalina na początku kursu.
Nie myślałam, że wyjście z zaburzeń odżywiania może być takie proste!
Już od pierwszego dnia myśli o objadaniu się minęły, a patrząc na czekoladę czy ciastka jedyne co czuję to obojętność! Cudowne uczucie być wolnym!!!
Od lat chodzę na terapię i ciągle terapeuci mówią tylko o problemach z dzieciństwa, z rodzicami itp. a nikt nie zapytał się o moje jedzenie (…) Cieszę się, że znalazłam ten kurs, dzięki niemu i Tobie oczywiście wierzę, że wyjdę z tego i zajmie to zdecydowanie mniej czasu niż kilka lat.
Nagle jedzenie jest dla mnie źródłem energii potrzebnej do życia, a nie sposobem walki ze stresem, problemami, emocjami…
Jedzenie przychodzi mi naturalnie, nie myślę o nim cały czas, posiłek jest, był – zapominam o nim i zajmuję się czymś innym.
Michalina pod koniec kursu.
*
Kochane,
Ja oraz moje starsze koleżanki chcemy wam powiedzieć, że możecie żyć inaczej. Teraz macie lepiej niż kiedy my byłyśmy młode; kiedy była ciemnota, kiedy dieta 1000 kalorii była na porządku dziennym. Wiem, zachwalam kurs Ani, ale to cudowne narzędzie. Gdyby taki kurs pojawił się kiedy miałam naście lat to teraz moje życie wyglądałoby inaczej. Nie zmarnowałabym swojej młodości. Nie czekajcie, czas goni, nie bawcie się w gdybanie …Pieniądze, które przeznaczacie na obżarstwo zbierajcie na kurs.
Mam 37 lat, choruje od 15 roku życia – ciężki przypadek – a teraz zdrowieję, bo Ania pojawiła się w moim życiu. Anioł zesłany od Boga.
Joanna L.
*
Hej dziewczyny!
Skończyłam kurs w niedzielę i postanowiłam sobie, że go tutaj podsumuję. Trochę mi zajęło, żeby się za to zabrać, ale lepiej późno niż wcale.
Kochane moje, nie będę opisywać historii mojego życia, bo pewnie większość z Was przeszła to samo. W skrócie: dieta + intensywne ćwiczenia -> anoreksja -> „leczenie” -> bulimia.
Przed rozpoczęciem kursu napady zdarzały się raz na 1-2 tygodnie. W czasie kursu nie miałam ani jednego(!). Zdarzały się wpadki, tu trochę za dużo, tu trochę za mało, ale to nie był wilczy głód. To dla mnie ogromy sukces, bo od pierwszych dni kursu poczułam się wolna i wiedziałam, że z tego wychodzę.
To co chciałam Wam napisać, to rzeczy, z których zdałam sobie sprawę. Może komuś to też pomoże.
1) Na początku moje napady były spowodowane ciągłym głodzeniem/kompensowaniem, ale od prawie pół roku jadłam już zgodnie z zapotrzebowaniem, a one nie ustępowały… Myślałam długo dlaczego, bałam się, że czeka mnie to do końca życia, że nic z tym nie zrobię… A kurs uświadomił mi co było nie tak -> ABSURDY (dzień10 kursu).
Trochę dałam się wrobić w tą całą modę na dietę wysokotłuszczową, a to totalnie nie dla mnie. Mój organizm wołał węglowodanów… Nic dziwnego, że rzucałam się na słodycze.. Potem jeszcze kilka absurdów o odpowiednim łączeniu posiłków, że mleko ble, że gluten ble, że AIP itd (studiuję dietetykę, więc jestem w temacie).
2) Kolejna rzecz to brak regeneracji – treningi 7 razy w tygodniu po minimum 1h od… kurde już prawie 7 lat(!) Moje nadnercza były wykończone, organizm domagał się odpoczynku.
3) I jeszcze jedna rzecz – perfekcjonizm… Znacie to doskonale. Staram się panować nad tą cechą, ale to dopiero początek.
To co najbardziej mnie cieszy – jestem studentką dietetyki i jestem z tego dumna. Bałam się, że moja pasja jest związana z Wilkiem, a teraz widzę, że nie. Interesuje się dietetyką – tak po prostu, od zawsze. Kocham gotować, uwielbiam siedzieć pół dnia w moim programie i układać dietki. To była moja największa obawa, ale teraz widzę, że bezpodstawna. Mogę gotować i nawet oblizać łyżkę bez wpadania w napad, wyskoczyć na miasto ze znajomymi bez wyrzutów sumienia itd
Co się sprawdziło w moim przypadku? Dobrze zbilansowana dieta + odpoczynek + wrzucenie na luz + pozbycie się absurdów.:)
Jestem wolna, wiem to. I bardzo szczęśliwa. Dużo się zmieniło, szczególnie w mojej głowie. Dziękuję Wam wszystkim za to, że jesteście. :)Szczególnie Anula Gruszczynska Dziękuję, dziękuję, dziękuję!
Natalia
*
Właśnie po to robię to co robię.
Ty też daj sobie tę szansę, kochana.
Więcej info: wilczoglodna.pl/skoncz-z-objadaniem-sie-w-4-tygodnie-kurs-online/
zapytaj mnie: [email protected]
Ania, weszłam na Twojego bloga i znowu mnie szlag trafia. W zasadzie trafia mnie za każdym razem od momentu, kiedy zaczęłaś dodawac posty z serii o normalnym jedzeniu.
Nigdy nie mialam anoreksji ani sie nie głodzilam. Nigdy odchudzanie nie odbiło sie negatywnie na moim zdrowiu. Od 1,5 roku sie nie odchudzam, a nadal miewam napady (ostatni ponad miesiąc temu). Czytam Twojego bloga niemal od kiedy go założyłaś. Gadam z dziewczynami na grupie, czytalam Twoje ksiazki, korzystałam z Twojego mentoringu. Pomagało na chwile, a później kompulsy znowu wracały. Np. po pół roku totalnie zdrowego jedzenia, fajnej i dobrej diety, kiedy czułam sie super – jeden raz sie objadłam ze stresu i lawina ruszyła (to tylko jeden przykład).
Serio, czuję się jak jakas ograniczona umysłowo, kiedy czytam Twoje posty – skoro to takie proste i wystarczy stosować się do wskazówek z bloga, to blagam, niech ktoś mi wytłumaczy, co ja robię nie tak?
(gwoli ścisłości, na wszelki wypadek wyjaśnię, ze pytanie jest trochę retoryczne – nie oczekuje, że ktoś mi poda rozwiązanie, mając tylko powyższe lakoniczne informacje)
Ja też tak nie potrafię. Muszę mieć cel życia, sens, misję, wtedy jem dobrze i nie ciagnie mnie do napadów a ni w ogóle jedzenia. Nie wierzę w czystą biologię nałogu. Był wiele lat temu ciekawy eksperyment ze szczurami w „szczurzym parku”, kiedy to samotny i pozbawiony bodzców szczur rzucał sie na wodę z narkotykiem (do wyboru miał zwykłą i tę z substancją). Kolejny szczur umieszczony wśród innych szczurów, w idealnym pełnym rozrywek środowisku sięgał po wodę, a nie narkotyk. Nie wierzę w biologię nałogu. Gdy zamieniamy się z samotnego szczura w szczura z relacjami i celem, jedzenie przestaje istnieć. Tak po prostu. Dlatego ja mam okresowe nałogowe myśli i choc teraz lepiej sobie z nimi radzę to jednak w momencie życiowo dla mnie przytłączającym jaki obecnie przeżywam – te myśli mnie atakują, dwa dni temu miałam wielki napad. Normalnie bym go ciągnełą tydzien, ale się opamiętałam. Jednak nie lubię tego stanu gdy z trzezwości wpadam nagle w zwykła, okupioną wielkim wysiłkiem abstynencję. Także nie jesteś sama:) pozdrawiam
Kochana, tak jak nie raz, nie sto pisałam (i nawet w poście powyżej) bulimia to nałóg (ze swoimi wszystkimi przyjemnościami i zniewalajacymi mechanizmami) ZAPOCZĄTKOWANY dietą. Czy zanim wpadlas w ED pocieszalas sie słodyczami?
Oczywiście, „atrakcje”, cele itd sa ważne, ale jeżeli jedzenie nie jest ok, to nie wystarczy.
Oczywiście że ogólne poczucie sensu życia jest kluczowe. Jak ludzie są zakochani albo pracują w pracy ich marzen to nie rzucają sie na lodówkę. Wystarczy nuda, trochę smutku i rozczarowań i pocieszamy się tym co łatwo dostepne i pobudza miło ośrodek nagrody. Nie trzeba mieć ED żeby pocieszac się słodyczami. Eksperyment na szczurach ma swoją analogię w eksperymencie na ludziach. Wielkim eksperymencie jakim była wojna w Wietnamie i zwiazane z nią uzależnienie amerykanskich żołnierzy od kokainy. Gdyby teoria o biologi nałogu była prawdziwa to po powrocie Ci ludzie byliby dalej ćpunami. Ale wracali do domów, do rodzin, zaczynali normalne życie i nie potrzebowali wiecej narkotyku.
Znam oba te eksperymenty. Ale czy to nie jest czekanie aż okoliczności będą idealne, żeby przestać? Aż będę miała pasję, aż znajdę sens? A ci z naszą wolną, ludzką wolą, której możemy użyć i powiedzieć po prostu „nie”. Przecież to kwintesencja człowieczeństwa, ten wybór który zawsze mamy. Możemy NIE sięgnąć po nasz narkotyk, bez wzgledu na to co dzieje się (lub nie) w naszym życiu. Nie jesteśmy bezsilni.
Aniu możesz mówić co chcesz, ale sama jesteś świetnym przykładem tez tego eksperymentu. Ty twierdzisz że pomogło Ci uporzadkowanie posiłków i trzymanie się jadłospisu Chodakowskiej, uporzadkowanie chaosu z jedzeniem, a ja widzę to tak że zaczęłaś pisać bloga, napisałas ksiażke, poczułaś że możesz komuś realnie pomóc i zwyczajnie nie potrzebujesz już Twojego narkotyku. Czy przed Wilczą miałaś kontakt z setkami ludzi, pomogałaś dziesiątkom, Twoja twórczość trafiała do kolejnych dziesiątek? podróżowałaś aż tyle? Do czego miałaby Ci służyć nadprogramowe czekoladki i kompulsywne kupowanie słodyczy?
No to mnie rozgryzlas słońce! Jestem czekoladową ćpunka, która zastąpiła sobie żarcie pomaganiem innym. Po tym wszystkim co napisałam, taki wniosek…
Jeżeli już pytasz, to tak: od 15 do 20 roku życia zjezdzilam całą Europe na stopa, wyjechałam na stypendium do USA na rok. Potem mieszkam w Grecji, Hiszpani i rok we Włoszech. Zanim wyjechałam do Belgii miałam swoją firmę w Pl, gdzie w wieku 23 lat juz zatrudnialam ludzi.
Pracę w ktorej pracowałam tuż przed Wilczą dostałam bijąc kilkadziesiąt starszych ode mnie Belgijek – bo byłam najlepiej przygotowana. Siedziałam, rylam, chodziłam na kursy.
I to wszystko z bulimia. Juz nie wspomnę o językach do których nie mam talentu za grosz, a znam kilka, bo je wykuwam i szybkim czytaniu (i pisaniu też) mimo dysleksji.
Po prostu za co się wezmę, biorę się na 100%, czy to blog czy cokolwiek innego. I na serio nigdy nie potrzebowalam sie niczym oglupiac z braku celu. To że pół zycia zarlam wynikalo z zaplatania się w błędnym kole, bo zainteresowan i pasji miałam zawsze wiele.
Jasne że nie jestesmy bezsilni i nie ma co czekać na idealne warunki. Ale w momencie gdy wszystko się wali, relacje się sypią, czujemy się niepotrzebni, wówczas pojawia się zwyczajne pytanie: „Po co mam się ogarniać?” I jeżeli nie znajdziemy na to pytanie odpowiedzi w postaci – pasji, wolontariatu, jakiegoś celu, czegoś co sprawia że chcemy rano wstać z łóżka i nie możemy się doczekać żeby to zacząć robić – to wykaraskanie się z tego graniczy z cudem, bo nie ma motywacji. A to ona jest kluczowa. Samo zdrowie i fakt że będę wolna to zbyt abstrakcyjne dla kogoś na dnie. Twoje kursantki też często wymieniają że wracają do pasji, albo znajdują sobie coś fajnego w życiu. To late motive wszystkich tego rodzaju opowieści. Działa uniwersalna ludzka mądrość i przeczucie, że trzeba mieć coś w zamian albo zwyczajnie zaspokoić jakiś brak. Sama też widziałam jak alkoholicy, którzy mieli gdzie wracać (rodziny ich nie odrzucały) wychodzili z nałogu jakoś prościej i rzadziej zawalali niż Ci za którymi spłonęły wszystkie mosty. Warto też poczytać jak udanym eksperymentem okazało się wprowadzenie w Portugali realnej pomocy i resocjalizacji dla dla narkomanów. Szukanie im pracy, pomoc w zorganizowaniu mieszkania, budowanie wokół nich realnej sieci społecznej. Widać czarno na białym co pomaga. NIe czuję sie komfortowo pisząc to wszystko, bo nie chodzi mi o to byś odebrała to jako atak. Bloga lubię bardzo i wyciągam z niego wiele fajnych rzeczy – o życiu z pasją, celem i radością. Może Ci się wydać dziwne że chociaz co do zasady w wielu sprawach się nie zgadzam to jednak bardzo lubię Cię czytać. Miłego dnia
A więc tak – składowa sukcesu, czemu nie – ale nie ostateczne drzwi wyjściowe z nałogu jedzenia.
Pozdrawiam i absolutnie nie chce się spierać. Nałóg to węzeł gordyjski; można go rozsuplać, przeciąć i co tam jeszcze robi się z węzłami.
A moim skromnym zdaniem to Ania ma rację, ale w tym co mówi ILIA też jest ziarnko prawdy.
Bo spójrzmy zanim wpadłyśmy w ED potrafiłyśmy (przynajmniej ja) przez jakiś czas nie mieć celu w życiu czy jakiejś pasji i chociażby siedzieć cały dzień w domu a mimo to nie miałyśmy uporczywych myśli o jedzeniu czy kompulsach.
To choroba nas zmieniła. To uzależnienie od jedzenia spowodowało, że stało się ono najważniejszą częścią naszego życia, że myślimy tylko o nim. Tak jak pisze Ania w naszym mózgu utworzyła się ścieżka, którą podążają nasze myśli.
We wczesnym etapie zdrowienia pasja jest na pewno ważna. Wiem to po sobie, bo odciąga ona nasze myśli na inny tor i tworzy się nowa ścieżka w mózgu związana z zainteresowaniami a nie jedzeniem.
Myślę, że gdy już poukładamy sobie wszystko w głowie, uporządkujemy psychikę, zwalczymy nałóg objadania się to potem będziemy potrafiły żyć jak przed chorobą, czyli nawet jeśli chwilowo nie będziemy mieć celu czy pasji to nadmiernych myśli o jedzeniu już nie będzie.
Dlatego uważam że pasja połączona z cennymi radami Ani pozwala wyjść z choroby, znów cieszyć się życiem i być normalnym bo właśnie o tą normalność walczymy.
Przez miesiąc bez spuszczania wypłaty w toalecie można też odłożyć dość pieniędzy na nowy wypasiony rower, trzy wizyty u dentysty w celu ratowania tego co zostało z zębów, bilety na Słowenię i nie wypatrywać końca miesiąca, bo na koncie hula wiatr. Ten kurs zwraca się w tempie ekspresowym, nie tylko w kwestii finansów, zwraca też zdrowie, wiarę w siebie i zadowolenie z życia. Dajcie sobie tę szansę, dziewczyny!
Dokładnie ja stwierdziłam,że wolę dołożyć do jakiegoś buta ciucha czy wakacji niż ładować w siebie śmieci :)
Kochana trafiłam na Twojego bloga w najlepszym dla mnie momemcie życiowym. Nie weszłam jeszcze w żadną bulimię, ale już byłam na granicy przepaści. Wyszłam właśnie z długotrwałej diety 1200-1500kcal na codziennych treningach. No i zaczęło się – objadanie słodyczami. Po takim dniu miałam ochotę wywrócić swoje wnętrzności na zewnątrz i to wszystkie jak leci. Czułam jak boli żołądek, ciało puchnie, serce się żali a mózg głupieje!
Ale bałam się zwrócić. Parę takich akcji bez wymiotów, ale z wyrzutami. I nagle trafiam na Ciebie i najprosztą radę, której nikt inny mi nie dał – jedz tyle ile potrzebujesz byle zdrowo. I to działa! Nie mam celu wagi, bo wiem że ciało samo zna najlepszą dla siebie. Czasem coś słodkiego podjem ale malutko a waga i tak spada :) Najadam się do syta obiadem, który ma 600 zdrowych kalorii a nie czekoladą, która ma tyle samo a jest jedynie przekąską.
Dziękuję, że zaistniałaś, że pomgasz innym, trzymam kciuki za wszystkie dziewczyny! :) I pamiętajcie każda z nas jest piękna i trzeba walczyć o lepszą siebie ale nie zrobi się tego głodując i katując treningami, wszystko z umiarem a życie będzie piękne :)
Ty Ania nie miałaś ciężkiej depresji, innych zaburzeń psychicznych, patologicznej rodziny, traum, wieloletniego molestowania i znęcania się w szkole. Czy uważasz, że dziewczyna, która tego doświadczyła może tak samo łatwo pokonać zaburzenia odżywiania, jak Ty? Szukam wymówki? Może a może nie do końca
No niestety, to jest słabość tego blogu. Wrzucanie wszystkich osób z bulimią do jednego wora. Nawet, jeśli przyjmiemy, że bulimia jest nałogiem, to często wynika bezpośrednio z innych zaburzeń, takich jak depresja, zespół stresu pourazowego wynikający z molestowania seksualnego itp. Wtedy nie wystarcza terapia behawioralna i należy włączyć psychoterapię oraz farmakoterapię.
Przyznaję rację – jeden promil osób, które do mnie piszą (tak ze 3 osoby z ośmiu tysięcy) faktycznie zaczęło objadać się i wymiotować bez uprzedniej diety.
Przepraszam, że wrzuciłam te osoby do jednego worka z resztą osób stanowiącą 99,9 % mojej publiki.
Ale przeciwnie, u mnie dieta była jednym z czynników, ale nie jedynym i najważniejszym. Uporządkowanie jedzenia jest krokiem ku wyzdrowieniu, ale nie jedynym, problem jest bardziej złożony. Nie dowiedziałam się tego od lekarzy, sama doszłam do takiego wniosku. To będzie wspaniałe, jeśli samym uporządkowaniem jedzenia z tego wyjdę, nie wykluczam tej opcji. Jak najbardziej chciałabym by natura udowodniła mi, że to wystarczy
No to w takim razie jak najbardziej się zgadzamy. Odsyłam do ponad 200stu moich artykułów, gdzie opowiadam o wszelkich innych trudnościach w pokonaniu bulimii – emocje, nawyk, nałóg, przyjemność, pustoczucie pustki itd itp przez cały blog.
Moze szukasz kochana. To ze mialas ciężkie życie nie znaczy, że masz objadac się do konca życia. Mozna mieć za sobą niewyobrażalne przeżycia, a nie rzygać (ćpać, pić itd). Ale to jest właśnie piękne, nie sądzisz?
Aniu pewnie słyszysz to często ale: dobrze że jesteś i robisz to co robisz! Ja czuję się częścią tej rodzinki -> Nie rodzinki bulimiczek, obżartuchów ale rodzinki wzajemnego wsparcia, motywacji osób o tym samym problemie. Dzięki temu, ze odkryłam twój blog jestem mądrzejsza o wiele! Jeszcze długa droga przede mną ale ja się dopiero rozpędzam -> Dzięki ci za każdy post, za twoją autentyczność i szczerość. Nigdy nie przestawaj! :* :*
<3 <3 <3
Ja przyznam,że Ania bardzo pomogłaś mi nauczyć mnie jeść,wyeliminować te absurdy jedzeniowe i w masie innych spraw:* U mnie w parze z właściwym jedzeniem idzie też dbanie o cel w życiu,ciągłe dawanie sobie inspiracji,żeby coś przeżyć,nie mieć poczucia że marnuje czas bo to jest dla mnie najgorsze i to ZAWSZE mnie pcha do obżarstwa mimo właściwego jedzenia.Jak nie czuję,że żyję i mam poczucie beznadziei to się obżeram i to na potęgę.Dlatego u mnie składają się na sukces dwie rzeczy: właściwe jedzenie i poczucie,że żyje…tylko(aż?) tyle:))
p.s ale na nic już nie czekam,sama wręcz wymyślam co mogę zrobić,żeby poczuć się szczęśliwa:)
Przepraszam za pytanie niezwiązane z tematem (i nie wiem, czy nawet do końca z blogiem), ale jak leczyć anoreksję bulimiczną? Tak jak 'klasyczną’, metodą Minnie Maud? Czy bardziej w kierunku bulimii? Bardzo proszę o pomoc.
To co piszę Natalia – wypisz wymaluj ja! Studia dietetyczne, diety niskowęglowodanowe, wysokotłuszczowe, AIP i inne absurdy (studia to nie absurd) – dokładnie. Od jakiegoś czasu nie tylko dbam o odpowiednią kaloryczność (nie działało) ale też wykluczyłam absurdy, jem więcej węgli (mój organizm się domagał) nie przesadzam z tłuszczami i jak na razie pełen sukces. Tyle aspektów trzeba poprawić, przepracować – poprawa jednego elementu może nie wystarczyć. Super że jest ten blog, że jest Ania!
Gratuluje Aniu, odwaliłaś kawał dobrej roboty!
Każda ma za sobą jakieś przejścia, doświadczenia, upadki, wzniesienia, ale niech jedna mi pokaże takie rady u psychiatry? On na pewno da radę
-zwiększymy dawkę leku na leczniczą (serio?). Nie wspomnę o tym, a o czym ONI NIGDY nie mówią, te leki niszczą nasze jelita- zaleczamy jedno, a dodajemy kolejny problem… Nie korzystałam nigdy z kursu ponieważ mnie nie stać z racji kosztownych badań, których wy możecie uniknąć, ale jedno jest pewne. Nic mi tak nie dało koła jak ten blog! Dziękuję za niego!… Jestem w dobrym kierunku (psychiatra nadal grzebie w ciężkim dzieciństwie) Pozdrowienia!!