Metoda Wilczo Głodnej
Ostatnio na Wilczym Stadzie rozgorzał dziki spór o „moją metodę” i o to jak ona wygląda. Dowiedziałam się tam niestworzonych rzeczy; między innymi, że traktuję człowieka jak maszynę– że wystarczy dać mu odpowiednią ilość kalorii, a on już się z bulimii wyciągnie i że w tym „musi być coś więcej”, bo „ludzie nie niszczą się z przyzwyczajenia” (owszem, niszczą) oraz generalnie, że ignoruję aspekt duszy człowieczej i człowieczeństwa w ogóle.
Jak już pozbierałam opadłą z podłogi szczękę, zastanowiłam się skąd takie poglądy mogą wynikać, oprócz nieznajomości mojego bloga lub powtarzania zasłyszanych opinii i stwierdziłam, że powód jest jeszcze jeden: ja nigdy nie sprecyzowałam i nie opisałam mojej metody jako takiej.
Dlaczego? Bo bardzo długo broniłam się przed tym słowem. „Ależ nie, to żadna metoda, to po prostu czysta logika i działanie Matki Natury” – tak zbywałam wszystkie pytania w tym temacie.
No ale mija już pięć lat, odkąd prowadzę bloga i mentoruję dziewczynom i chyba czas spojrzeć prawdzie w oczy – ja mam swoją metodę. To nie jest tak, że każdemu mówię co innego i czekam, co z tego wyniknie. Po tylu latach wyłoniły się konkretne założenia, według których działam. Teraz nadszedł czas, by je zdefiniować i opisać. Także nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło i gorąca dyskusja skłoniła mnie do poukładania sobie pewnych spraw.
Pierwsze co się wyłoniło, to to, że mam do zaburzeń odżywiania
Podejście nieterapeutyczne
Gdy to słowo pojawiło się w moim umyśle, od razu wiedziałam, że to strzał w dziesiątkę! Będzie to nowy slogan mojej działalności i jeżeli kiedykolwiek wydrukuję sobie wizytówki; on się na nich znajdzie.
Ale co to znaczy? Ano to, iż nie uważam, że bulimia jest symbolicznym objawem głębszych problemów w naszym życiu. Całkiem możliwe, że właśnie tak się zaczęła (o czym za chwilę), ale w momencie, kiedy nawyk objadania zakorzenił się na dobre, pierwotne przyczyny stały się nieistotne. I to jest największa różnica między moim ujęciem sprawy, a podejściem terapeutycznym, które właśnie te przyczyny uważa za najistotniejsze i w dużej mierze zajmuje się właśnie nimi. Pisałam o tym dawno temu w poście Objawy.
Ola
Podam przykład, który zilustruje co mam na myśli: Miałam kiedyś podopieczną, która była molestowana w dzieciństwie. Całą nienawiść i ból, którego doznała, skierowała na swoje ciało. Tak zaczął się jej nawyk głodzenia się, cięcia, katowania i wymiotowania. Intensywność tych zachowań przyprawiała o zawrót głowy.
Ola leczyła się wielokrotnie w szpitalu, latami pracowała z największymi autorytetami w dziedzinie ED, w tym ze znaną panią profesor, i próbowała uporządkować swoją przeszłość, tak aby przestała ona w końcu wpływać na jej teraźniejszość. Terapia w dużej mierze opierała się na przepracowaniu złości na sprawcę molestowania, po to, aby dziewczyna nie wyrzucała jej z siebie wymiotami – jak twierdzili terapeuci.
Ola zaś twierdziła, że wybaczyła już swojemu oprawcy, między innymi dzięki terapii właśnie, ale to wcale nie powstrzymywało ją przed dalszym angażowaniem się w autodestrukcję.
I to było dla niej absolutnie druzgocące. Dlaczego wciąż to robi? Czy ona jest jednak zepsuta na zawsze? Czy już do końca życia będzie skazana na symboliczne odgrywanie swojego dzieciństwa, które niszczy jej życie?
W takim stanie rozpoczęła ze mną współpracę.
Ja jednak podeszłam do tego inaczej; Olu, to co robisz nie ma już związku z Twoją przeszłością. To dawno stało się po prostu Twoim nawykiem. Ty w młodości nauczyłaś swój mózg takiego postępowania i on to tylko podtrzymuje, bo takie jest jego zadanie.
Do tego ciągle jesz o wiele za mało i uprawiasz o wiele za dużo sportu. (Ola notorycznie mdlała z głodu w pracy. Łamały jej się kości od osteoporozy i przeciążenia.) A to na pewno nie pomaga powstrzymywaniu się przed atakami. Trzeba najpierw zająć się twoim talerzem; first things first.
I tu wystartowałyśmy. Co się okazało? Ola bardzo szybko zaczęła wychodzić na prostą; jadła o wiele więcej, więc jej ciało nie domagało się tysięcy kalorii NA RAZ, a umysł zaczął się uspokajać.
Nie powiem, że było łatwo, ale ostatniego dnia mentroingu pożegnałam zupełnie inną osobę niż ta, która na niego przyszła. Jej przypadek opisuję w poście „Cud”, który jest – uwaga – szokujący.
Z tego co wiem, Ola miała jeszcze potem małe załamanie, bo stary nawyk wylazł jednak na wierzch (co jest normalne), ale już WIEDZIAŁA CO Z TYM FANTEM ZROBIĆ. Szybko pozbierała się i teraz jest szczęśliwą mamą małego szkraba. Przed mentoringiem bezskutecznie próbowała zajść w ciążę metodą In Vitro, potem zaszła w nią naturalnie.
Do tego osiągnęłyśmy cele, które Ola próbowała osiągnąć na terapii przez lata – wyższe poczucie własnej wartości (jak masz je mieć, jak nie panujesz nad najprostszą rzeczą, jaką jest jedzenie?) i akceptacja swojego ciała (przysięgam – to dzieje się SAMO, kiedy człowiek zaczyna normalnie jeść, o czym także napiszę też post).
Jeżeli przeczytasz jej świadectwo, zobaczysz też, że Ola stała się wdzięczna za każdy dzień, za życie i za to ciało, którego tak wcześniej nienawidziła.
A więc czy potraktowałam Olę jak tucznik, któremu trzeba wpakować odpowiednią ilość kalorii i będzie ok? Jak maszynę, która jest błędnie zaprogramowana i trzeba ją odprogramować? Nic z tych rzeczy. Niemniej jednak zaczęłam właśnie od nawyku. Ciężko jest budować dom bez fundamentów lub piąć się po piramidzie Maslowa, bez spełnienia podstawowych potrzeb.
Podam jeszcze jeden przykład:
Dominika
Dominika przyszła do mnie w 2016 roku, wykończona swoją wieloletnią bulimią. Do tego dręczyła ją chorobliwa wręcz nieśmiałość i brak poczucia własnej wartości.
Gdybym nie miała podejścia nieterapeutycznego (od tej pory to moje ulubione sformułowanie!), za to dyplom psychologa na ścianie, domyślam się, że zaczęłabym najpierw drążyć temat jej postrzegania siebie. Dlaczego tak jest? Jak wyglądała Twoja przeszłość? Kto Cię skrzywdził?
No chyba że działałabym w nurcie poznawczo – behawioralnym, wtedy zapytałabym jakie korzyści daje jej nawyk i próbowała nauczyć ją zaspokajać te potrzeby w inny sposób. (Podczas gdy taki nawyk nie zaspokaja żadnych potrzeb, ale o tym też za chwilę.)
Uznałabym zapewne, że jej objadanie się jest próbą zagłuszenia trudnych emocji i jeżeli ich przyczyny zostaną zniesione, bulimia nie będzie Dominice do niczego potrzebna, a nawyk zniknie sam.
Czy właśnie to wymyśliłam? Nie, tak wyglądały wcześniejsze terapie, w których Dominika uczestniczyła. Nie muszę chyba dodawać, że nie przyniosło to pożądanego efektu.
Ja zaś podeszłam do tego od drugiej strony: najpierw rozwiążemy problem jedzenia i na tym zaczniemy budować całą resztę.
Okazało się, że Dominika – w przeciwieństwie do Oli chociażby, jest klasycznym przypadkiem ofiary diety. Jej porcje były za małe, jadła nieregularnie, ograniczała spożywane kalorie i była przekonana, że dorosła kobieta powinna jeść maksymalnie 1600 kcal. Jaki był tego efekt? Oczywiście napady.
Zaczęłyśmy więc od gaszenia pożaru, czyli od pracy nad sferą jedzenia, a nie w sferą emocji.
Kiedy jedzenie zaczęło się normować, zaczęłyśmy dużo rozmawiać o wdzięczności, o szansach jakie mamy w życiu, o poczuciu zasługiwania na nie. Ale przez ten cały czas niestrudzenie uczyłyśmy jej mózg innego postępowania z jedzeniem. I co? Może oddam głos Dominice:
Hej! Tyle razy już myślałam, żeby do ciebie napisać i jeszcze raz podziękować za to, co dla mnie zrobiłaś. U mnie wszystko dobrze. To jak się zmieniłam to jakiś kosmos! Z dziewczyny co wstydziła się odezwać słowem, zostałam managerem w największym sklepie optycznym w Londynie!!!! Jedzenie to dla mnie przyjemność, a nie katorga. Ćwiczenia to już rutyna i wypracowałaś u mnie nawyk bycia wdzięczną za najmniejsze rzeczy. Mam nadzieje, że będę mogła Cię kiedyś spotkać i wyściskać za to wszystko. Jasne, że możesz wrzucić moje zdjęcie. Mam nadzieje, że komuś to pomoże.
No to wrzucam:
Przed i trzy miesiące po mentoringu
No dobrze, dosyć tych przykładów.
Teraz o tym jak wyglądają założenia mojej metody, bo chyba jakieś muszą być, prawda? Po namyśle stwierdziłam, że założeń jest AŻ dwa. Wiem wiem, szaleństwo.
I teraz uwaga, bo zdziwisz się – zwłaszcza pierwszym.
1. Jesteś w pełni zdrowa, taka jaka jesteś, już teraz. Nic nie jest z Tobą nie tak, nie jesteś zepsuta.
Jedynym „problemem” jest to, że masz bardzo dużo chorego myślenia na temat jedzenia i siebie w ogóle. To ono „zakrywa” Twoje zdrowie – tak jak chmury czasami zakrywają słońce. Ale przecież nawet jak jest tyle chmur, że robi się ciemno, nie oznacza to, że słońca nie ma, prawda?
Ciężko pojąć te filozofie? Już wyjaśniam.
Kiedy jesteśmy mali, po prostu… jesteśmy. Trwamy zanurzeni w strumieniu życia i płyniemy wraz z nim. Nie mamy żadnych oczekiwań wobec siebie, a więc nie oceniamy naszego zachowania. Na przykład niechęci do posprzątania zabawek (nie myślisz: ale jestem bałaganiara), braku ochoty bawienia się klockami z Jacusiem (Ojej, co on sobie pomyśli? Jestem taka nietowarzyska!), ataków histerii w sklepie z zabawkami czy faktu, że zlaliśmy się w pieluchę. To po prostu JEST. Nic z tych rzeczy nie jest dla nas PROBLEMEM.
Kiedy jednak dorastamy, to co odbywa się w naszej głowie, staje się ważniejsze niż to, co JEST. Zaczynamy żyć w wyimaginowanej przyszłości, minionej przeszłości lub martwimy się rzeczami, których w tej chwili nie ma.
I to jest piękne środowisko, w którym tworzą się niechciane nawyki. I zaczyna się – w dużej mierze nieświadome – kombinowanie. Taka Kasia myśli na przykład: Skoro wczoraj było mi źle i napiłam się wina (próba ZROBIENIA czegoś ze swoimi emocjami, zamiast przeżyć je, tak jak to robiliśmy za dzieciaka), to dzisiaj też będzie dobrze się go napić. A po latach powtarzania tego cyklu zostaje jej jedno żałosne: „MUSZĘ się napić” z którego ona nie może się wyzwolić.
Bo skoro wczoraj czekolada (czy wino) „ukoiła” nasze nerwy, to mózg to zapamięta i dzisiaj usłużnie nam o tym przypomni. A jeżeli powtórzymy to kilkanaście razy, to obudzimy się z nawykiem jedzenia czekolady. I czasami dzieje się to bez uprzednich diet.
I ok, nawyk jedzenia czekolady może nie jest tragiczny, ale tu zaraz pojawia się kolejna warstwa MYŚLENIA: przecież muszę wbić się w bikini! I kolejna: muszę się tego pozbyć! I idą środki przeczyszczające. Znowu powtarzamy to kilka razy i mamy bulimię. Tak nauczyłyśmy swój mózg, podczas gdy na przykład Kasia, nauczyła go pić alkohol.
A czy dzieci mają nałogi? Nie, bo one po prostu płyną z życiem i nie szukają „rozwiązania” na swoje myśli czy emocje. Cieszą się, płaczą i zapominają o sprawie za 5 minut. Po ich niebie PRZEPŁYWAJĄ chmury myśli i nie gromadzą się na nim, tak jak u nas. Dzieci żyją w tu i teraz, my żyjemy we własnej głowie. (No chyba, że jesteśmy podczas medytacji, albo doznałyśmy oświecenia. A w to ostatnie raczej wątpię.)
No ale czy fakt, że żyjemy w naszej głowie jakkolwiek wpływa na nasze zdrowie psychiczne? Nie! My dalej jesteś w pełni zdrowi. Widzimy to jasno w rzadkich momentach flow – kiedy nie ma żadnych nałogów, zmartwień i problemów. Zapominamy o całym świecie i jesteśmy w pełni tu. Ja doświadczam ich kiedy piszę, moja podopieczna, kiedy wykonuje tatuaż, ktoś inny podczas biegania, jeszcze inny, gdy patrzy w oczy swojemu malutkiemu dziecku.
Naszego zdrowia i spokoju po prostu nie można „zepsuć”. One są naszym trzonem, naszą naturą. To, że ich w tym momencie nie widzimy, nie znaczy wcale, że ich tam nie ma. I to jest pierwsze, o czym mówię moim podopiecznym.
Popatrz jakże to inne podejście niż podejście terapeutyczne, gdzie zakładane jest – oczywiście w dobrej wierze – że jest coś z Tobą fundamentalnie nie tak i trzeba to znaleźć i wyleczyć.
Pewnie podskórnie wyczuwasz Prawdę, w tym co mówię. Domyślam się, że daje Ci to także nadzieję. Ale zapewne zastanawiasz się, skąd ja to wzięłam. No to teraz zaskoczę Cię jeszcze raz; to jest podejście PSYCHOLOGICZNE i wywodzi się z nurtu zwanego 3 principles lub health realisation (błagam, nie każ mi tego tłumaczyć). Więc jeżeli ktoś chce się przyczepić, że ignoruję zdobycze psychologii – nie ma już do czego.
No dobrze, ale co z tego wynika dla Ciebie?
I teraz uwaga, bo to mega ważne: To, że Ty potrafisz jeść. Jedzenie absolutnie nie jest tu problemem. Twoje myślenie o jedzeniu nim jest. Jeżeli zabierze się z drogi to chore myślenie, normalne jedzenie będzie tym, co wyłoni się naturalnie.
Dlaczego? Ponieważ każdy organizm żywy WIE, jak jeść, łącznie z Twoim. Jesteś przecież częścią natury i to jest zapisane w twoim DNA. Nie można o tym zapomnieć, czy się tego oduczyć. Można tylko zawalić się myślami na ten temat i nie widzieć lasu spośród drzew.
I oczywiście, na początku pilnujemy z dziewczynami ich posiłków. Jako że ich pokrzywione myślenie ma się jeszcze dobrze, a strach bije się wciąż ze zdrowym rozsądkiem, musimy upewnić się, że to nie są mikroskopijne racje. Poza tym wiele moich podopiecznych nie ma pojęcia, ile to jest porcja i ile je normalny człowiek. Ale jak już to załapiemy, organizm sam przejmuje stery (w okolicach drugiego tygodnia) i potem jest z górki. Jedzenie zaczyna pilnować się „samo” i nie trzeba tyle o tym myśleć.
2. Objadasz się, bo tak nauczyłaś swój mózg – to stało się twoim nawykiem. Nie objadasz się by radzić sobie z przeszłością, emocjami czy poczuciem pustki. Objadasz się, by radzić sobie z dręczącymi myślami o objadaniu się.
Tak jak przekonanie o tym, że w swojej esencji nie jesteś zniszczona czy złamana, a zdrowie jest Twoją naturą – było prawą nogą mojej metody. Tak przekonanie, że objadanie się jest Twoim nawykiem, a nie strategią radzenia sobie z życiem czy symbolem czegoś tam – jest jej nogą lewą. Na tym to wszystko stoi.
Ten pogląd bierze się z moich dogłębnych studiów nad funkcjonowaniem mózgu człowieka. Wszystko zaczęło się od książki „Brain over binge”, gdzie autorka wyjaśnia bardzo prostym językiem, jak powstaje nałóg objadania się (a także każdy inny) z neurologicznego punku widzenia.
By dowiedzieć się o tym więcej, koniecznie przeczytaj moje posty o gadzim mózgu oraz – najlepiej – wspomnianą książkę. Teraz nie będę tu tego powtarzać.
Potem przeczytałam wszystkie książki Jeffreya Schwartza o jego pracy z pacjentami cierpiącymi na OCD, czyli zachowaniami obsesyjo -kompulsywnymi (na przykład uporczywe mycie rąk), które to także są po prostu nawykami – tyle że mentalnymi i w swojej strukturze nie różnią się niczym od takiej na przykład bulimii. Tak jak pacjent z OCD czuje przemożną chęć umycia rąk po raz 10ty, tak i Ty odczuwasz uporczywą chęć najedzenia się, mimo że i Ty i on doskonale wiecie, że to głupie i szkodliwe. Jednak ten koszmarny przymus jest silniejszy.
A więc Ty sięgasz po jedzenie nie dlatego, że ono Ci coś kompensuje, ani nawet dlatego, że jest ono takie smaczne. Ty sięgasz po nie, aby ten dręczący głos, który Cię do tego namawia ZAMKNĄŁ SIĘ W KOŃCU i dał Ci spokój! A można inaczej.
Schwartz odkrył, że praca z myślami – rozpoznawanie myśli nałogowych, separowanie się od nich i ignorowanie, sprawia nie tylko, że nawyk ustaje, ale także to, że mózg zmienia się fizycznie! Udowodnił to wykonując skany mózgu swoich pacjentów zrobione przed i po treningu (nie terapii!!) radzenia sobie z myślami. To zjawisko nazywa się neuroplastycznością.
A więc to co myślimy może wpływać na kształt naszego mózgu! Niesamowite, prawda?
Też tak stwierdziłam i ochoczo zakopałam się w innych rewelacyjnych książkach na ten temat. Wiele z nich poruszało go właśnie w kontekście nałogów. Mogę tu polecić z czystym sercem książkę „Unbroken Brain” napisaną przez byłą heroinistkę, a teraz doktor nauk Maię Szalavitz.
Później wjechały prace Jacka Trimpeya, twórcy tak zwanego „rational recovery” jako alternatywy dla AA. To właśnie jedna z jego książek uzdrowiła Kathryn Hansen, a później zainspirowała ją do napisania „Brain over binge”. Tu mamy tę samą udowodnioną tezę: uporczywy nałóg jest wynikiem błędnego zaprogramowania mózgu, nawet jeżeli zaczął się jako „próba poradzenia sobie z rzeczywistością”. Zmiana zachowania zaś, zmienia fizycznie nasz organ pod kopułą.
*
No dobrze: alkoholicy, narkomani, ludzie z obsesyjnymi kompulsjami. A co z nami, Wilczycami? To samo! Widzę to dokładnie u moich podopiecznych. Kiedy one zaczynają rozumieć logiczny system stojący za ich nawykiem, przestają czuć się jego bezbronnymi ofiarami. To już nie jest jakaś magiczna siła, która rządzi ich życiem, a której zasady są nieznane i nieprzewidywalne. To coś, co można prosto wytłumaczyć i ZMIENIĆ. A zmiany będą widoczne nawet na skanach mózgu! Czy to nie wspaniałe?
No dobra, jeszcze nikogo nie skanowałam, ale wierzę, że pozbycie się nawyku objadania, zmienia mózg tak samo jak pozbycie się nawyku mycia rąk po sto razy.
Podsumowując: niechcący stałaś się „ofiarą” swojej własnej neurologii, której to mechanizm obróciłaś przeciwko sobie. Nauczyłaś swój niższy mózg (gadzi), by wysyłał Ci takie, a nie inne sygnały i on posłusznie to robił, nie bacząc na twoje (wypływające z kory przedczołowej) preferencje. A więc niszczysz siebie… z przyzwyczajenia właśnie. Nieźle, co?
No i teraz, aby to zmienić, musisz stanąć przed jednym jedynym zadaniem: oduczyć się tego. A przyznasz chyba, że jedno takie zadanie jest o wiele lepsze niż sto herkulesowych zadań typu: uporządkowanie przeszłości, naprostowanie relacji, nauczenie się innych „strategii radzenia” z emocjami i tego typu rzeczy, których zwykły śmiertelnik nie zdoła pewnie opanować aż do śmierci. Przynajmniej ja ich jeszcze nie opanowałam. Jeżeli Tobie się udało, powiedz mi proszę, jak to zrobiłaś.
A więc piękne w tym jest to, że aby wyjść z bulimii (BED itd.), nie trzeba robić nic z tych rzeczy. Oczywiście MOŻNA je robić (na przykład na terapii), ale nie trzeba. Bo tu trzeba (i to koniecznie!) zająć się bulimią, czyli samym problemem w jego esencji. Wszak nie ma sensu leczyć człowieka, który choruje powiedzmy na zatoki, jeżeli ten człowiek właśnie wykrwawia się na śmierć. Trzeba najpierw opatrzyć mu ranę, a potem zająć się całą resztą.
Na koniec tego podpunktu po raz kolejny zacytuję Robin Noorwood, wybitną terapeutkę uzależnień, autorkę min. bestsellerowej książki o nałogu toksycznych relacji „Kobiety, które kochają za bardzo”:
„Kolejnym niepowodzeniem tradycyjnej terapii jest pogląd, że uzależnienie od substancji lub zachowania to tylko symptom, a nie podstawowy problem. To on musi być zaadresowany w pierwszej kolejności, jeżeli jakkolwiek praca nad sobą ma przynieść rezultaty. Często jest tak, że pacjent może dalej praktykować swój nałóg, podczas gdy terapia skupia się na odkryciu powodów takiego zachowania. To podejście jest absolutnie na opak i totalnie nieefektywne. Jeżeli alkoholik jest uzależniony od alkoholu, jego podstawowym problemem jest uzależnienie od alkoholu i na tym trzeba się skupić. Picie musi się skończyć, zanim inne aspekty życia zaczną się poprawiać. Szukanie podświadomych powodów picia, w nadziei że znalezienie ich sprawi, że alkoholizm ustanie, nie działa.”
*
I to by było na tyle: Jesteś zdrowa, tylko że masz nawyk.
Banalne? Potwornie. Stoi za tym jednak potężna wiedza naukowa i doświadczenie milionów (?) pacjentów, lekarzy, couchów itd.
Proste? No tak. Ale czy łatwe? Niekoniecznie. Dlatego pracuję z dziewczynami przez dłuższy czas (od teraz będzie to 6 tygodni!). Inaczej wystarczyłoby przeczytać kilka moich postów czy jedną książkę i już. A tu trzeba to wszystko przetrenować. Najlepiej pod okiem trenera, który w każdej chwili powie Ci czy dobrze Ci idzie i poprawi Twoje ewentualne błędy, czyli na przykład mnie.
Trener ma sportowy strój, gwizdek i stoper – wchodzi z Tobą na salę, na ring, na bieżnię i nie spuszcza Cię z oka. I razem z Tobą się upoci i zmęczy. I razem z Tobą będzie świętował sukcesy.
Więc tak, mogę się tak nazywać – trenerka. Personalna Trenerka Mózgu (to też wyląduje na wizytówce, przysięgam).
Bo ja nie jestem siedzącym w fotelu terapeutą, który pomoże odkryć Ci piękno twojego człowieczeństwa, nie jestem dietetykiem, który powie Ci co jeść, nie jestem też psychiatrą, który zmieni lekami chemię Twojego mózgu.
Ty… zrobisz to sama. Tak, sama.
A ja Ci ewentualnie w tym pomogę.
*
Jeżeli aż nie możesz się doczekać, abym wzięła Cię w obroty, wskocz do mnie na mentoring już dzisiaj. Od teraz przedłużam go o 1/3. Postanowiłam, że chcę mieć Cię dłużej na oku, także wtedy, kiedy pierwsza euforia „To działa!” już opadnie.
*
Jeżeli zaś interesuje Cię duchowy (zupełnie bonusowy) aspekt mojej metody, zapraszam do przeczytania tych postów. Bańki Agnieszki, Agata i Pan Mietek
Mówię tutaj „duchowy” z braku lepszego słowa. No bo jak nazwać to piękne przebudzenie się Agaty, Karoliny czy Agnieszki? Czym to wytłumaczyć? Na pewno nie dostarczeniem tych nieszczęsnych kalorii, chociaż… pewnie po części też. Jak sądzisz?
Wszyscy, absolutnie wszyscy powinni to przeczytać! Nie tylko ludzie z „uświadomionymi” nawykami. Każdy ma jakiegoś wilka lub wilczka pod skórą. Takiego upierdliwego, który stwarza mniejsze lub większe ograniczenia. Trzeba wykonać solidną i uczciwą pracę żeby wrócić do siebie, ale nic tak nie cieszy jak właśnie jedność z samym sobą!
Dziękuję!
Post jak zawsze w sedno, ale czytając to, a śledze Twojego bloga przynajmniej od trzech lat, pomyślałam, ze to strasznie smutne, że pomino tego, że pisalas o tym wszystkim tyle razy i powtarzasz na okrągło te same treści innymi słowami, żeby trafic do wszystkich, i tak znajda sie ludzie, którzy zarzucą Ci ingorancje i zaczną wytykac co robisz źle. Ja chciałabym zeby kazda z tych osob sprobowala Twoich metod zanim zacznie je oceniac, a jestem przekonana, że takie komentarze by sie nie pojawiały.
Zawsze się ktoś taki znajdzie, niestety – świata nie zbawisz.
Aniu udowy post zgadzam się z każdym słowem ! Ja tez na początku bulimii twierdziłam ze to wina mojego zięcia twa ciężkich przeżyć ale na Boga to dopiero w wieku 20 lat zaczęłam się objadać bo byłam krzywdzina w wieku 6.. dopiero po kilku latach ed zrozumiałam ze to nawyk uzależnienie nic więcej ! Żadna trauma żadna choroba psychiczna nic takiego choć tak łatwiej sobie tłumaczyć usprawiedliwiać i dalej tkwić w bagnie jakoś wielce chora skrzywdzona osoba a my poprostu jesteśmy uzależnione od jedzenia ..
Aniu wszystko udało ci się wytłumaczyć w tym jednym poście prosto i klarownie , dodała bym tylko, że trzeba podjąć decyzję o wyjściu z zaburzeń odżywiania , czy bulimii , trzeba tego chcieć . Rownież odsyłam was do przeczytania książki Kathryn Hansen , mi otworzyła oczy , a błądziłam na blogu Ani przez wiele lat , czytałam i się zastanawiałam z czym to się je :) Po 15 latach bycia w zaburzeniach odżywiania , jestem wolna , jestem w drodze, jestem uczniem, mam w sobie pokorę , bo się po prostu poddałam i poprosiłam o pomoc , wtedy przyszedł kolejny wpis Ani i tam ona polecała książkę Kathryn , przeczytałam jej bloga ,a potem książkę, od razu kliknęło , zrozumiałam ,że dzięki mocy własnego mózgu , mogę uwolnić się od zaburzeń odżywiania i tak tez się stało . Tak ,to jest naprawdę takie proste , wystarczy poczytać jak funkcjonuje nasz mózg , być ciekawym i chcieć wyjsć z zaburzeń . Pozdrawiam cie Aniu i wszystkich czytelników ;)) Powodzenia ;))
Brawo!
Aniu w większości kwestii sie z toba zgadzam i wiem ze odwalasz kawal dobrej roboty… Tylko czesto zaznaczala w tekscie fakt ze jestesmy uzaleznione od objadania a czy nie jest tak ze przez to cale medialny szum, myslenie itd.. My jestesmy uzaleznione od niejedzenia, ograniczania jedzenie a w efekcie czego się obijadamyy.. Wiem ze toco pisze moze wielu wydawac sie nie sensowne i maslo maslane…. Tylko ze dla mnie kwestia obiadania sie to jedno a kwestia uzaleznienia od ograniczania jedzenia to cos zupelnie innego. Obijadanie jest nawykiem ktory powstrzymuje od jedzenia, jesz wedlug rozpiski i tyle a uzaleznienie od ograniczenia jedena to nawyk ktory zabrania, ogranicza jedzenia we efekcie prowadzacy do obiadania i kompulsow, ktory mozna przelamac poprzez przyzwolenia
Tak, po prsotu słuchamy „mądrości” innych zamiast swojego ciała.
Cudny post! I taki prawdziwy! „Tylko” czytając Twojego bloga post za postem, widzę jak bardzo powolutku, ale zmienia się moje życie. Niby nic konkretnego nie robię, niby dziś jestem taka sama jak wczoraj, ale w dłuższej perspektywie widzę ogromną różnicę. Pamiętam jak 5 lat temu smażyłam okropne naleśniki i placki tylko po to, by je zwymiotować, pamiętam ten dzień jak dziś. Pamiętam jak niespełna rok temu byłam otyła, siedziałam sama w domu na L4 i MUSIAŁAM wyjść do sklepu po chipsy i ciastka, a później chciałam umrzeć, bo znów to zrobiłam. Wtedy już nie wymiotowałam, moja bulimia na szczęście została zduszona w zarodku po niespełna roku (chłopak, którego wtedy poznałam i, z którym jestem do dziś, sprowadził mnie na ziemię, nawet nie wiem jak on to zrobił, ale po prostu przestałam wymiotować). Pamiętam jak jeszcze pół roku temu siedziałam u psychologa i zastanawiałam się po co właściwie ja tu przychodzę i co mam mu powiedzieć. A wczoraj nie wiadomo skąd przypomniało mi się jak ten psycholog powiedział, że mam problem z relacjami, że nie potrafię ich budować i utrzymać a ja mu przyznałam rację (zawsze wychodziłam od niego zdołowana), a wczoraj uderzyła mnie myśl „halo, jak to nie potrafisz nawiązywać i utrzymywać relacji skoro już prawie 5 lat jesteś w szczęśliwym związku?”. Podczas gdy prawie z każdej strony słyszę: „po latach związku jedno musi na drugie narzekać, jeszcze zobaczysz” i słyszałam to od tych samych osób po roku związku, po trzech i słyszę teraz. Fenomenalne jest to, że coś się zmienia, mimo że jeszcze wiele przede mną (z jedzeniem, z innymi nawykami, lękami, czy poczuciem własnej wartości), ale ja z każdym Twoim postem dowiaduję się nowych rzeczy i otwiera się moje myślenie i stwierdzam „jakie to proste o logiczne” i staram się to wprowadzać do mojego życia. I głęboko wierzę, że z czasem może i moje fizyczne dolegliwości znikną, bo jak dotąd, poza Hashimoto, nikt nie stwierdził u mni żadnej choroby. Dodam jeszcze tylko, że dużo pomogła mi dieta od dietetyka (pierwszy raz trafiłam na prawdziwego), bo to była idealna baza, żeby nauczyć się jeść, poznać swoje porcje i wygrzebać z otyłości. Jakież było moje zdziwienie, kiedy na śniadanie miałam zjeść 3 skibki chleba (wcześniej jadłam 2 i nawet nie pomyślałabym, że mogę a wręcz powinnam więcej) albo kiedy nie mogłam dojeść owsianki. Pamiętam, że pisałam do dietetyka, czy tak ma być, bo ja się wiecznie czuję najedzona (a przecież jestem na diecie „odchudzającej”). I tak, prawda jest taka, że trzeba zacząć od diety, rozumianej jako odpowiednie/racjonalne odżywianie (celowo nie piszę zdrowe, bo w międzyczasie nauczyłam się też – dzięki https://www.pieknobezgranic.pl/, że bardziej zdrowe jest zjedzenie batona/chipsów/czekolady/największego syfu bez wartości odżywczych, kiedy mam na to ochotę lub nie mam nic innego niż nie zjedzenie tego/niczego i zadręczanje się myślami o tym).
Pozdrawiam Cię serdecznie, Aniu :)
Oczom nie wierze w to co napisalas na wstępie … proponuje tym osobom nauczyć sie czytać ze zrozumieniem lub przebiec kilka km w ramach rozrywki… wyszłam z tego po 15 latach tylko dzieki Tobie i szczerze to w d… mam to jak Twoja „metoda” traktuje moje ciało, jak maszynę czy nie jak maszynę itd. Bo ona wróciła mojemu dziecku mame i to jest najważniejsze :*
Dziękuję za ten komentarz <3
Kochana Aniu, dziękuję ci za twoją pracę. Spadłaś mi z nieba, kiedy zaczęłam obserwować u siebie niepokojące symptomy wpadania w kompulsywne objadanie się i głodzenie na przemian.
Mam tylko taki problem – mówisz o zdrowej wadze, którą utrzymywałyśmy większość życia. Dla mnie, to waga 63kg przy 165cm wzrostu. ALE MI SIĘ NIE PODOBA JAK WTEDY WYGLĄDAM. Obecnie, po diecie ważę 58 kg i chciałabym dobić do 55kg, bo wtedy czuję się super. Czy jedzenie zgodnie ze swoim apetytem pozwoli mi chociaż utrzymać te wypracowane 58kg czy jednak organizm dobije do 63?
Kochana, nie wiem tego. Spróbuj. A jak zobaczysz, że to jednak nie to, nie bij się z ciałem, ok?
Aniu, zaryzykowałam. Waga codziennie rosła, dobiła do 59,6kg, a następnie znowu zaczęła spadać. Wygląda na to, że zatrzymała się na 58,6kg, czyli tylko niecały kilogram na plus. Czuję się znacznie lepiej, jest mi przede wszystkim cieplej i lepiej na umyśle. <3 <3 <3
Wspaniale!
Bardzo jest mi przykro, że ktoś oskarża Anię o podejście do swoich podopiecznych jako do maszyn, którym daje się odpowiednia dawke kalorii i dzięki temu wyjdą z zaburzeń odżywiania, anoreksji czy bulimii. Kto nigdy nie pracował z Anią 1 na 1 nie wie tak naprawdę nic. Mam wrażenie, że tak jak było wspomniane we wcześniejszym komentarzu są to ludzie, którzy nigdy nie wprowadzili w życie Twoich metod. Ania pomaga wyjść z zaburzeń odżywiania, a także pozwala nam zrozumieć mechanizmy naszego mózgu i do każdej podchodzi indywidualnie, bo każda ma inną historię. Ja dzięki Ani, która mnie prowadzi zyskałam lepsze podejście do jedzenia i pewność siebie. Dlatego zanim coś ocenicie zastanówcie się!
Dziękuję <3
Nie działa to u mnie. Nie możemy jako dorosłe osoby żyć zachowaniami małych dzieci, płynąć i po prostu „być”, bo… to niemożliwe. Tym się rózni dorosłość od słodkiego dzieciństwa. Kobiety mają w ogóle pod tym względem przechlapane, bo wymaga się od nich dużo więcej.
obecnie jestem na lekturze Ani książki i wg mnie tam jest dużo psychologi, jak traktować siebie, z godnością i szacunkiem. Gdyby podejscie Ani do wtchodzenia z Ed było machinalne nie byłoby treści dotyczacych o których wspomniałam. chyba rzeczywiście opinie wstawiane są zbyt szybko bez głębszego poznania Ani przekazów bo nie ukrywam ja też czasami myslalam ze metody czy poglądy Ani są ,, takie machinalne” i spłycane za co Aniu przepraszam ale też myślę że każdy jest na innym etapie i każdy może mieć inne doświadczenia i przez to inne zdanie. jedno jest pewne metoda Ani dziala skoro wyszła z Ed
Ty Aniu nawet marudzenie hejterów potrafisz obrócić w dobro Teraz trzeba podziękować trzeba tym osobom, bo widzę, że „pogonili Cię do pracy” i zdefiniowałaś SWOJĄ metodę. Czasem trzeba się zatrzymać i coś podsumować, prawda?
Aniu, dziękuję za ten post a w szczególności za te słowa „Objadasz się, by radzić sobie z dręczącymi myślami o objadaniu się.” – starzał w dziesiątkę.
Muszę przyznać, że jestem jedną z tych, które krzyczały, że w większości przypadków terapia jest niezbędna. Ale ten post otworzył mi oczy. U mnie chyba też jest tak, że to jest dla mnie wymówką, no bo skoro nie przepracowałam jeszcze tego czy tamtego no to mogę się objadać. Mam mieszane odczucia odnośnie tego, że to nawyk i że mogę go zmieniać choćby od dziś. Z jednej strony to dobra wiadomość a z drugiej strony się boję. Próbowałam już tyle razy, że w końcu przestałam to robić ze strachu przed kolejną porażką. Mam też ten problem, że albo sobie zbytnio folguję, albo nie pozwalam na choćby najmniejszy błąd. Wiem, że nie jem za mało. Moim obecnym nawykiem jest jedzenie na noc. Kurczę nadal w to nie wierzę, że mogę mieć nadal problem z asertywnością, emocjami, poczuciem sensu, przeszłymi traumami i że nie muszę czekać aż się z tym wszystkim uporam (pewnie do końca życia będzie coś do pracy nad sobą) tylko, że już dziś mogę żegnać się ze swoimi nawykami. I chociaż nie cierpię swoich nałogów to nie wiem czy znajdę siłę i wytrwałość w zmianach, bo ja nawet nie potrafię sobie wyobrazić, jak wyglądało by moje życie bez tego całego g****.
Kochana, to chodź do mnie, to Ci pomogę. Zobaczysz, że to tylko tak strasznie wygląda. A potem to co się robiło nagle traci sens i jest takie „He? Dlaczego w tym tyle tkwiłam?” Naprawdę, nie taki diabeł straszny. A po co czekać, aż rozwali się metabolizm, zacznie tyć czy zachoruje?
Aniu, świetny wpis ❤️ Pięknie i jasno obrazuje twoją metodę. Tak tylko przyszło mi do głowy, że nawet kiedy uwolnimy się już od nawyku objadania się a nie mamy przepracowanych emocji, które leżały u podstaw, będziemy bardzo podatni na kolejne nałogi i jest spora szansa, że znajdziemy sobie nowy niszczący sposób na radzenie sobie z trudnymi emocjami. Z drugiej strony samo wyjście z nałogu może dać nam wreszcie siłę do pracy nad sobą, bo głowa nie będzie obciążona ciągłym myśleniem o jedzeniu. Ale to ważne, żeby się tym zająć
A właśnie! To bardzo ważne i muszę to gdzieś dodać! Po pracy ze mną, jak już widzisz jak działają myśli (emocje są zawsze cieniem myśli – to dwie strony tej samej monety), to nie będzie miało sensu dla Ciebie angażowanie się w żadne inne nawyki. Wtedy wiesz „co robić” z niekomfortowymi emocjami (myślami). Napiszę o tym osobny post.
Świetnie, na pewno będzie bardzo przydatny
Bulwersuję się – jako psycholog – kiedy czytam, że opisujesz swoją metodę jako nieterapeutyczną. Wszystko co robisz to czysta psychologia i nie wmawiaj sobie i innym, że tak nie jest.
Ok, to pierwsze słyszę w takim razie.
Kochana, Twoja metoda oparta jest – możesz mi wierzyć lub nie – na terapii poznawczo-behawioralnej i racjonalnym odżywianiu. Kiedy przychodzi do mnie pacjent z objawami lękowymi (trzęsie się, ledwo mówi, itp.) nie zastanawiam się skąd te objawy się do diabła wzięły i na wstępie nie wypytuje go o sytuację osobistą tylko skupiam się najpierw na pracy z objawem, aby pacjent mógł lepiej sobie radzić w podobnych sytuacjach, a dopiero później na analizie pozostałych problemów, schematów, przekonań itp. Chirurg nie będzie się zastanawiał co wcześniej robił pacjent zanim stracił palec tylko będzie skupiał się na tym, żeby ewentualnie go przyszyć. Być może inni uważają, że nie masz certyfikatu przez co nie masz żadnego prawa do uprawiania swojego zawodu. Ja z kolei uważam, że niektórych w tym zawodzie w ogóle nie powinno być. Masz dar do robienia tego co robisz.
I nie przestawaj:)
Aniu, kawał dobrej roboty ten Twój blog tylko sie pilnuj bo znajomość slownikowego nazewnictwa jest tu kluczowa, ba! Teraz pytanie czy w ogóle jeszcze Ciebie słuchać, no taka wpadka?…a nie, to ze twoja metoda działa to nie jest istotne… eh, dobrze ze nie licytujemy sie tu na ilość różnych posiadanych certyfikatów i tytułów.. bulimia w tej kwestii nie wybiera..ale jak by co to pamietaj ze Twoje czytelniczki też je mają i stoją z nimi po Twojej stronie ;)
Kochana, jakie nazewnictwo i jaka wpadka? Nie rozumiem :O Coś przegapiłam? Daj znać, bo zachodzę w głowę.
Nie rozumiem czemu co niektórzy tak sie Ciebie czepiają dlatego napisalam to w taki sposob, z dużym przekorem :D Co do zasady nie wypowiadam sie w komentarzach .. chyba ze mnie cos mocno „zbulwersuje” ;)
Droga Aniu!
Twój sposób rozumienia zjawisk związanych z zaburzeniami odżywiania bardzo mnie przekonuje i wszystko wskazuje na to, że w moim życiu również wprowadził wytęskniony spokój!
Czytając tego posta przyszła mi do głosy jedna kwestia, która trochę tym spokojem zachwiała, i jestem bardzo ciekawa Twojej opinii na ten temat:
Skoro organizm z zasady wie, ile czego potrzebuje i sam doskonale steruje odżywianiem, jeśli tylko mu się na to pozwoli, to skąd otyłość u zwierząt domowych i małych dzieci? Psy, koty, jeże – mają skłonność do przejadania się i tycia, jeśli mają taką możliwość. Dzieciaki też łatwo się uczą zapychania kalorycznymi, niezdrowymi rzeczami, jeśli rodzice pozwalają im jeść „byle co” zamiast normalnych, domowych posiłków (obiadku nie chce, bo „boli brzuszek”, ale słodki czekoladowy jogurcik i batoniki to już wchodzą bez problemu…).
Chodzi mi o to, że ewolucyjnie jesteśmy zaprogramowani, żeby zużywać jak najmniej energii i gromadzić zapasy. Dlatego lubimy tłuste i słodkie jedzenie – bo dostarcza dużo kalorii. I dlatego raczej siadamy, zamiast stać, jeśli mamy taką możliwość. Pomijam oczywiście wszystkie społeczne/sytuacyjne normy – mówię o ogólnej skłonności, takiej baaardzo podstawowej.
Ta myśl sprawiła, że zwątpiłam w to, czy na pewno mogę oprzeć swoje odżywianie na wsłuchiwaniu się w to, o co „woła” organizm. On, owszem, ma potrzebę określonej aktywności, wysiłku, ale generalnie woli się lenić :P
Chyba że samej nadwagi i otyłości nie kwalifikuje się jako zaburzenia odżywiania?
Hmm… Jestem bardzo ciekawa, co o tym myślisz :)
Pozdrawiam serdecznie!
Kochana,
Myślę, że ta seria rozwieje Twoje wątpliwości <3
http://wilczoglodna.pl/jak-jesc-normalnie-1/
http://wilczoglodna.pl/jak-jesc-normalnie-pseudojedzenie/
http://wilczoglodna.pl/jak-jesc-normalnie-odchudzanie/
http://wilczoglodna.pl/ile-jedza-normalni-ludzie/
Ania, przeczytałam Twój post i jako psycholog, czyli osoba, która jest zorientowana w kwestii nurtów terapeutycznych chciałabym Ci zwrócić uwagę, że Twoja metoda to po prostu metoda poznawczo-behawioralna, z naciskiem na behawioralna. Sama powołałaś się na osoby pracujące terapeutycznie i choroby kliniczne typu OCD itp., więc nie wiem dlaczego krytykujesz podejście psychologiczne, oddzielając je jakby od sfery cielesnej. Jak najbardziej praca z nawykami kwalifikuje się do pracy w nucie poznawczo behawioralnym (i dodać należy, że nurt ten jest zaliczany do terapii krótkoterminowych, zwykle kilka tygodni). Mam wrażenie, że utożsamiasz psychoterapię tylko z nurtem psychodynamicznym, a tylko w nim rozgrzebuje się dzieciństwo i szuka takich powiązań. W poz-beh liczy się tylko tu i teraz, praca z tym, co jest teraz a nie jaką drogą to skojarzenie powstało (a jak już, to raczej jako uzupełnienie i ciekawostka).
Podejście takie, że dana osoba ma wszelkie niezbędne zasoby i jest kompletna już teraz, to nurt humanistyczny.
Można się spotkać z „nurtem” integracyjnym i być może Ty również połączyłaś kilka nurtów w jedno i nie ma w tym nic złego, ale nie jest to podejście nieterapeutyczne.
Kolejna rzecz, którą widzę, to to, że podajesz kwestię neurologiczną i rozwoju mózgu jakby było to coś odrębnego od psychologii. Tymczasem jest to podstawa na specjalności psychologia kliniczna oraz neuropsychologia. Nie wszyscy psycholodzy taką kończą, ale jest popularna. Nawet jeśli ktoś kończył inną, i tak każdy ma podstawy neurologii, choćby w ułamku procenta. Wiedza neurologiczna jest zatem wpisana w wiedzę psychologa. Psychoterapeutami najczęściej są psycholodzy.
Chciałabym, abyś mogła się odnieść do mojego komentarza, być może wtedy lepiej zrozumiem jakie Ty dostrzegasz różnice. Niekoniecznie na forum, może jako odpowiedź na komentarz. A jeśli nie, to również spoko :D :) Napisałam ten komentarz, bo prostu to przyszło mi do głowy podczas czytania.
Czytałam post w nocy, a dopiero dzisiaj przeczytałam resztę komentarzy, bo akurat miałam w zakładce otwartą stronę. Widzę, że inni już pisali Ci o tym, nie chciałabym zamęczać Cię kolejną taką samą wypowiedzią. Ale jeśli znajdziesz czas, to i tak jestem ciekawa Twoich przemyśleń na ten temat, a taka uwaga może spowoduje, że zmienisz slogan bloga. Na wyższym szczeblu np. w telewizji czy w gazecie ktoś może zwrócić Ci na to uwagę jako wprowadzanie w błąd np. i to nie będzie dobre.
Jeśli chciałabyś się zorientować w skrajnych behawiorystach, to np. Burrhus Skinner takim był i robił masę eksperymentów opartych na nawykach. Od takich ludzi zaczął się cały nurt i ewoluował na bardziej „ludzką” wersję, chociaż terapeuci poz beh niekiedy mają wątpliwości co do swojego traktowania np. dzieci z jakimś problemem wychowawczym czy zaburzeniem, mimo, że metoda działa. Ale wydaje się taka zezwierzęcająca.
O nurcie humanistycznym więcej się możesz dowiedzieć zaglądając do źródeł związanych z Carlem Rogersem.
No nie wiem kochana, możliwe. Mówię „nieterapeutyczne”, aby odróżnić się od tego co w dalszym ciągu dzieje się za drzwiami gabinetów – szukanie przyczyn w przeszłości itd. Z tego co słyszę od moich dziewczyn, to podejście psychodynamiczne ma się tutaj dobrze i właśnie tam kieruje się osoby z ED. No i jeszcze jedno; jestem głęboko przekonana, że z takimi osobami nie jest nic „nie tak”. Są one w pełni zdrowe, mają tylko bardzo dużo myślenia na ten temat. Myślenie zaś można zmienić w okamgnieniu. To może być proces oczywiście, ale nie musi. Terapia zaś kojarzy mi się z procesem i to procesem leczenia, naprawiania czegoś.
Właśnie w świadomości publicznej terapia=nurt psychodynamiczny, czyli klasyczna kozetka z filmów i rozmawianie o dzieciństwie i traumach. I ja też byłam święcie przekonana o tym, nawet decydując się na studiowanie psychologii. A później okazało się, że to nie zawsze tak wygląda. Jeśli ktoś zna się na rzeczy, to z miejsca odeśle osobę z ED do terapeuty poznawczo-behawioralnego. Podczas tej terapii prowadzi się też dzienniczek żywieniowy, żeby ktoś zauważył swoje błędy i związki przyczynowo-skutkowe. Nie zjadlaś śniadania i obiadu – masz napad wieczorem. Tudzież po kilku dniach.
Niestety nie mogę teraz znaleźć bloga jednej z dziewczyn, która opisywała krok po kroku swoją terapię poz-beh. W sumie w założeniach tego nurtu nie ma nic o tym, że coś jest z kimś nie tak czy ż emu czegoś brakuje. W sumie nikogo to nie obchodzi, nikt tego nie komentuje.
Rozumiem o co chodzi z pokreśleniem, że nieterapeutyczne, ale jednak no jest tu ten zgrzyt, który mnie pchnął do napisania komentarza :D
Ania ale praca na myślami to przecież jest elemet psychoterapii!!! Po co podkreślasz że to był trening a nie terapia. Przecież dokładnie takie same rzeczy robi się na terapii! Osoby z nałogami przecież czesto odbywają własnie psychoterapię, bo jak usuną jeden nawyk, bez zmiany tego co było przyczya to zaraz będzie kolejny problem w życiu… Pychoterapia też zmienia mózg i także stwierdzono to skanami…!
odnosze się do tego Twpjego fragmentu:
„Schwartz odkrył, że praca z myślami – rozpoznawanie myśli nałogowych, separowanie się od nich i ignorowanie, sprawia nie tylko, że nawyk ustaje, ale także to, że mózg zmienia się fizycznie! Udowodnił to wykonując skany mózgu swoich pacjentów zrobione przed i po treningu (nie terapii!!) radzenia sobie z myślami. To zjawisko nazywa się neuroplastycznością.”
Krytykujesz terapię bazując na listach od podopiecznych i ja się zgadzam, że poziom terapii jest rózny jednak mam wrażenie że to zawsze opis jakichś nieudanych prób leczenia na nfz.
Jest masa świetnych terapeutów. O powdzeniu lub niepowdzeniu procesu decyduje cała masa czynników. Od kompetencji terapety po nasatwienie pacjenta/klienta i wiarę w powdzenie tego procesu, nie kazdy nurt będzie pasował kazdemu itp.
Mówisz sporo bardzo ważnyc rzeczy i one sa fajnym uzuełnieniem tego mainstreamowego podejącia objawoweho ale nierozumiem czemy podejście terpeutyczie i nieterapeutyczne stawiasz w kontrze. Te podejścia się przecież uzuełniają. Jest wiele dróg do wyzdrowienia i różne „typy” osób z ed. Twoja metoda mam wrażenie sprawdza się w konkretnym „typie” objadających się (osoby długo dietujące) i super ale nie szerz proszę haseł, że terapia to starta czasu bo to wg mnie brak wiedzy na jej temat. Znam wiele osób, które wyszły z ed właśnie po psychoterapii, sama z resztą należę do tych osób.Mam i złe i cudowne doświadczenia z psychoterapeytami.Nie poddałam się po jednej próbie szerząc hasła że psychoteraia to beee, strat kasy i czasu..
Istotą psychoterapii jest zmiana myślenia, zmiana podejścia do tego co się wydarzyło itp. a nie grzebanie w pszeszłości. Owszem o przeszłości się mówi ale tylko w kontekście terażniejszości. Jej wpływu na „dziś”.
To co robisz teraz, coaching i 3 pronciples to przeciez nie są nowości . To przeciez założenia niektórych nurtów. : „Nie jesteś zepsuta”: to podejś ie ACT – trzecia fala poznawczo – behawioralnej… ale spjne jest z Gestaltem i jest to też podejście coachingowe gdzie skupiamy się na zasobach. sam coaching przeciez czerpie z róznych nurtów psychoterapetycznych krótkoterminowych… to co robisz to w pewnym sensie inny rodzaj terapii krótkoterminowej na tyle ile poczytałam co to.
Psychoterapia zyskała status metody leczenia. Neurobiolog Eric Kandel, wyróżniony w 2020 roku nagrodą Nobla w dziedzinie medycyny określił psychoterapię „biologicznym leczeniem, terapią mózgu”.
Marcelo Ceberio robil tez na ten temat badania i uważa terapię, a raczej cały proces terapeutyczny ,za „wielką akcję oznaczającą restrukturyzację, bez względu na ścieżkę interwencji. Zarówno pragmatyczną (instruktaż zadań), jak i emocjonalną (psychodrama, wykorzystanie ciała), a także poznawczą (pozytywna konotacja).Zmiana kategorii i znaczenia są efektem stworzenia nowej sieci neuroplastycznej.”
Na koniec chcę dodać, że wiele z tego co piszesz uważam za bardzo wartościowe, i gdyby nie te wstawki o małej wartości chętnie udostępniałabym Twoje teksty podopiecznym. osobiście czasem pracuje bardziej terapeutycznie a czasem bardziej coachingowo i w kontekście wiedzy o nawykach. To nie musza być metody stojce w opozycji Jak mówi też Ewelina Mierzwińska w swoim filmiku. o k0mpulsywnym objadaniu się gdzie opowiada o książce Kathryn Hansen. Pozdrawiam